W ubiegłym tygodniu pisałem o oficjalnej nauce, która przypomina krzyżówkę szpitala psychiatrycznego z inkwizycją. Wszystkie nowe idee, zwłaszcza te, które zmieniają dotychczasowe myślenie o 180 stopni, spotykają się na początku co najmniej z niechęcią. Dogmaty w końcu upadają, ale na to potrzebny jest czas. Tak właśnie było z koncepcją pochodzenia zorzy polarnej, informującej, że to zjawisko przychodzi z góry, z kosmosu, od Słońca.
Zorza
polarna -
fantastyczny spektakl barwnych świateł, malowany na nocnym niebie ziemskich
biegunów. Zjawisko jest pełne życia - pulsuje, tańczy, oczarowuje. Wiemy o zorzy coraz więcej: - pomiary w pasie Van Allena wykazały, że występują tam moce rzędu
3 000 000 megawatów. Jest to cztery razy więcej, niż wynosi szczytowe
zapotrzebowanie USA w okresie letnim. To dzięki satelitom
możemy zrozumieć, czym jest zorza i skąd się bierze.
Biegun północny jest zagłębiony. Czyli Ziemia jest nieco podobna do jabłka,
które ma wgłębienie w miejscu szypułki. Nikt nie wie dlaczego tak jest. W
każdym razie to wgłębienie na biegunie jest głównym wylotem energii powodującej
powstawanie zorzy. Zorza polarna jest
oddechem Ziemi. Nasza Matka Ziemia oddycha, a jej kolorowy wydech
następuje nocą.
Zaczęto pracowicie gromadzić informacje dotyczące oddechu Ziemi i już trzydzieści lat temu badacze stwierdzili, że w zorzach odbywa się powolne uwalnianie elektryczności ziemskiej do górnej warstwy atmosfery. A więc mamy ogromny strumień darmowej i czystej energii do zagospodarowania i teraz uczeni łamią sobie głowy nad wymyśleniem sposobu podłączenia się do tej darmowej megaelektrowni. Stopniowo nauka poznaje kolejne dziwy z górnych warstw atmosfery, mianowicie pioruny stratosferyczne uderzające z dołu w górę: - Błękitne Fontanny i Czerwone Krasnale.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz