Zaglądam do archiwum zdjęciowego. Kraków przedwirusowy. Kwiecień 2017. Pomimo wczesnej pory tłumy na rynku - 80 % obcokrajowców. Mnie tam tłum nie kręci, zmierzam na Wawel, fotografować kwiatową wiosnę, a na rynku oglądam konie. I dorożkarki.
Z Krakowa
pojadę do Ciężkowic, przez Tarnów. Jako że jeszcze nie jechałem do Tarnowa pociągiem, zamierzam nadrobić
ten brak. Jadę więc. Pociąg lokalny posuwa się bardzo wolno, znaczy
niespiesznie. 60 km w dwie godziny? Mnie to nie przeszkadza, mam czas, to sobie
trochę myślę i wyglądam przez okno. Pomimo wolnej jazdy wagony trzeszczą,
skrzypią, łomoczą niemiłosiernie, jakby się miały zaraz rozpaść. Mija pół
godziny, wagony nie rozpadają się, atoli uspokojony, skupiam się na tym, co za oknem. Teren łagodnie pofałdowany, widoki szerokie, nic dziwnego – to Beskid Niski. Po prawej stronie jest przeważnie wyżej i tam, co jakiś czas
pojawiają się domy, stojące blisko torów, a wtedy po lewej stronie, niższej,
pojawiają się zwały śmieci. Znaczy trzeba śmieci wyrzucać za tor i jest gitara.
Zaczynam zabawę: - patrzę tylko na lewą stronę. Kiedy pojawiają się śmieci, to
jest znak, że po prawej stoi dom. I odwrotnie: patrzę na prawą stronę: - stoi
dom? Spojrzenie w lewo – bingo! Oczywiście są śmieci. Jest kwiecień, a więc
zielsko jeszcze nie urosło, wszystko widać. Za mną jadą Niemcy, bo słyszę
komentarz; - „polnische wirtschaft”. Oraz jeszcze kilka dosadniejszych, lecz
jakże słusznych określeń. A co? Nieprawdaż?
Czy inaczej jest na Mazowszu? Kiedy długo idziesz przez las i naraz zobaczysz stertę śmieci, bądź
pewien, że gdzieś w pobliżu stoi dom.
Dojeżdżam hałaśliwie do Tarnowa i świtają dwie myśli:
- Po pierwsze primo: - pociąg właśnie dlatego jechał
wolno, żeby wagony się nie rozpadły.
- Po drugie primo: - gdybyśmy jechali szybko
nowoczesnym pociągiem, Niemcy nie
mieliby szansy na zobaczenie śmieci.
I w tym miejscu oczywiście przypomina się, co
rzekł był klasyk, w tym przypadku komunista Gomułka Wiesław: - „Gdybyśmy mieli
blachę na puszki, zarzucilibyśmy konserwami całą Europę. Ale nie mamy mięsa”.
Czytam komentarze z sieci. Ktoś napisał: - „Kiedy
otworzą knajpę, pójdę tam, zamówię śledzia i piwo, będę siedział i gapił się na
ludzi”.
Czyli tęsknota za tym, co było. A jak to se ne wrati? Bo mamy nowe wiadomości o wirusie:
- kto zachorował, ten ma przeciwciała. One powinny klienta chronić przed powtórnym
zakażeniem. Jak długo chronią? Ano trzy tygodnie, albo sześć. Krótko. A jak długo
daje ochronę szczepionka? Czytam, że cztery miesiące może. Po tym okresie delikwent
ponownie bezbronny. To co chwila trzeba będzie brać kolejny zastrzyk? A co z nowymi mutacjami? Te wszystkie wiadomości mają wspólny mianownik: - „może”, „prawdopodobnie”, oraz „dokładnie
nie wiemy”. Decydenci jakoś przestali mówić o odporności populacyjnej. Ale pamiętamy
pierwsze określenia: - odporność „stadna”. Bo dla rządzących zawsze byliśmy,
jesteśmy i będziemy stadem baranów.
Natura jest mądra. Jeśli coś narusza na dłuższą
metę równowagę, wydarza się inne coś, co to pierwsze coś niszczy. Natura w swej
mądrości stoi na straży harmonii, każdy przejaw destrukcji zostanie przez nią
odrzucony.
Materia jest jak już wiemy energią, światłem, w
którym są zapisane informacje. Kiedyś człowiek był częścią całości. W kolejnych
światach powstawał problem – człowiek odłączał się od całości, przez co tracił
poczucie bezpieczeństwa. Ludzie budowali wokół siebie sztuczną przestrzeń i
harmonia była już niemożliwa. Pojawiała się destrukcja.
Natura usuwała ten błąd. Pierwszy raz ogniem. Za
drugim razem wodą.
My i wszystko wokół nas, zwierzęta, rzeka, wiatr i
pogoda, podlegają tym samym prawom natury. Są ze sobą powiązane, nie są sobie
obce.
Taką wiadomość przynosi cisza pozamiejska. Bo jest jeszcze cisza miejska, w czterech ścianach, gdy okna dźwiękoszczelne. Azaliż dopiero cisza pozamiejska, w samotności oczywiście, kiedy nikt nie przynudza, uwalnia jednostkę od strachu,
który w mieście unosi się w powietrzu. Ten strach dziś unosi się razem z wirusem i jest
łykany z każdym oddechem. Natomiast cisza w Naturze uwalnia od strachu przed słowem,
porażką, szefem, utratą pracy, oszustwem. Uwalnia przynajmniej na chwilę, bo
strach mamy zakodowany w sobie od pokoleń i łączy się on z miastem.
Miasto atakuje system nerwowy. Głównie atakuje pędem życia i hałasem. Tu wirus wprowadził już zauważalną zmianę. Czyli jest jakiś pozytyw. Co do wsi, to każdy wie, że na wsi żyje się spokojniej. Oczywiście o ile nie mieszka obok nas wredny sąsiad.
Człowiek w mieście jest jak pinezka wciśnięta w asfalt butem olbrzyma.
Dlatego kto może, powinien się bronić przed
miastem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz