Nie ulega kwestii, że twórczy kreacjonizm w
kosmosie jest determinowany destrukcją. Co
przełożone na prosty język oznacza, że stare musi umrzeć, aby zwolniło się
miejsce na narodziny nowego. Ta banalna prawda jest uniwersalna i dotyczy
zarówno skali mikro, jak i makro.
Dzięki wysiłkowi geologów i paleontologów wiemy, że życie zapłodniło Ziemię zaledwie kilkaset milionów lat po jej narodzinach, a więc cztery miliardy lat temu.
Mijały
miliolecia i życie zaroiło się w oceanach. Z pralancetników – przodków stworzeń kręgowych, powstały płazy. Po
nich pojawiły się gady i panowały przez 130 milionów lat z wahnięciem w połowie tego cyklu. I tak dochodzimy do całej serii katastrof
sprzed 62 - 65 milionów lat, rozpoczętej uderzeniem bolidu w ocean nieopodal Ameryki Południowej. Prawie wyginęły
dinozaury. Prawie, bo jakaś ich część jednak przetrwała w postaci ptaków.
Wreszcie przyszedł czas na pojawienie się ssaków. Paleontolodzy uważają, że
przedczłowiecze formy zawdzięczają swe
powstanie właśnie katastrofie – wyrwie w biosferze, czyli w powiedzeniu, że narodziliśmy
się z popiołów gwiazd, nie ma odrobiny przesady.
Jak pisał Stanisław
Lem: - „We wnętrzu supernowych
powstają w kolejnych fazach nuklearnych reakcji coraz cięższe pierwiastki, aż
wreszcie wybuch kończący egzystencję takich gwiazd, rozsiewa owe pierwiastki na
wielkich przestrzeniach i tym samym powstajemy wraz z naszymi planetami z
gwiezdnego prochu. Dlatego
destrukcja, jako wstępny warunek formowania się planet i istot żywych, nie jest
żadną metaforą”.
Wiemy, że najlepszą wylęgarnią życia jest tak
zwany okrąg korotacyjny spiralnych
galaktyk, takich, jak Droga Mleczna.
Ażeby jednak życie mogło zaistnieć i się usadowić, potrzebna jest woda, oraz
być może jakaś obecność tlenu w atmosferze. Pierwotna Ziemia nie była ani oblana oceanami, ani
nie posiadała odpowiedniej dla życia atmosfery. Teraz już wiemy, że to
powstające i rozrastające się życie tak jednocześnie kształtuje atmosferyczne i
wodne środowisko, że staje się ono coraz bardziej sprzyjające dalszemu
rozwojowi życia.
Tak się działo do pewnego momentu, który niedawno osiągnęliśmy. To był moment kulminacyjny, szczyt sprzyjających warunków, ponieważ równowagę zburzyły trzy nowe czynniki: - ten od góry, ten spod nóg i ten ze środka.
- Po
pierwsze primo środek: - nastąpiło przekroczenie cywilizacyjnego Rubikonu. Na arenę wkroczyła agresywnie nasza
zbyt liczna technosferyczna cywilizacja.
Wkroczyła na przykład ze smogiem elektromagnetycznym i chorym biegiem donikąd,
po to tylko, aby zaspokoić zupełnie zbędne potrzeby nazywane ciągłym rozwojem.
Te potrzeby są nie tylko zbędne, ale i szkodliwe, czego są świadome ukryte
grupy interesów, które te potrzeby ludziom wmawiają. A bieg donikąd nazywany
ciągłym rozwojem niszczy dom człowieczy. Więcej - nie tylko niszczymy własne
gniazdo, ale dodatkowo podcinamy biosferyczną gałąź, na której siedzimy razem z
tym gniazdem. Azaliż pojawiła się iskra nadziei i to
paradoksalnie dzięki wirusowi, bo to on zatrzymał obłędną pogoń donikąd. Teraz
przed nami konieczność trwałej zmiany stylu życia, ponieważ wirus już nas nie
opuści.
- Po drugie primo czynnik spod nóg: - zagrożenie
klimatyczne, które idzie głównie od dołu. Ziemia
bowiem włączyła grzanie i robi się coraz bardziej gorąca. Na to grzanie wpływu
nie mamy. Do tego bieguny magnetyczne są niestabilne i jakby chciały zmienić
położenie.
- Po trzecie primo czynnik od góry, czyli kosmos: - Wejście Układu
Słonecznego w równik galaktyczny, obszar z
zagęszczeniem pyłów, w tym także kosmicznych wirusów i bakterii. Jak się
okazuje mamy to zapisane w Tzolkinie i jego cyklu dwudziestu
sześciu tysięcy lat. Niestety nasza obrona ogranicza się do dystansu, noszenia
maski i siedzenia w domu. Tylko jak długo mieszczuch może w tym domu usiedzieć
i nie dostać pierdolca, jak go gna do ludzi?
- Zastrzyki pominąłeś!
- Pominąłem? Proszę przeczytać aktualny wywiad Angeli Merkel.
Dzielę się wiedzą z Czytelnikami i nie wiem, czy robię dobrze, czy
niedobrze. Bo ludzie atoli mają przecież tak różną psychikę. Ostatnio na przykład
zdziwiła mnie ilość wejść na wpis „Depresja” autorstwa Stachury.
Młodych ludzi obecna sytuacja przytłacza, bo jak ma być inaczej. A starych nie
przytłacza? Starzy też się boją. Ale oni mają wygodne wsparcie: - jak
trwoga, to do Boga - ów myśli za mnie. Aktualni młodzi
"wolni strzelcy" muszą natomiast sami budować osobistą hierarchię
wartości. Podpowiadam proste motto: - Wystarczy być przyzwoitym.
Wracamy do myśli przewodniej: - Stare musi umrzeć aby nadeszło Nowe. I tak się w końcu stanie. Oby tylko to Nowe nie wyglądało tak, że zacznie nas dymać nowa ekipa, tym razem młodych kanalii, z jakimś nowym (bez urazy) superdebilem na czele.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz