Zima.
Do Kołyby w ciemności zimowej idzie się wspaniale, śnieg daje odbicie, latarka zbędna. Poza tym znam tu każdy metr, a latarka na dnie w plecaku.
Kołyba.
Zapalić świece, (nie ma elektryczności) wyjść po przyniesione osobiście i skrzętnie schowane późną jesienią bukowe obrzynki, zapalić w kominku, co bardzo miłe i proste, bo obowiązuje umowa: - kto ostatni wyjeżdża, przygotowuje kominek do zapalenia jedną zapałką – papiery na dole, na to drobne szczapki - ogień płonie. W głębi świeci girlanda lampek choinkowych na baterię, prezent od przyjaciółki.
Białośnieżna Magiczna Bajka! Wylewała się ze mnie Wdzięczność, a ona bierze się podobno z Przebaczenia – komu przebaczam? Być może sobie, niech będzie, nie czas na filozofię, bo jest Przecudnie!!
Stoję z zadartą głową, gapiąc się w zachwycie, aż do momentu, gdy poczułem zimno i wzdrygnąłem się – brał mróz.
Poranek.
Minus dziewiętnaście stopni (Celsjusza) i po raz kolejny dane mi jest zobaczyć gdzie jestem.
Biało, bielutko, bielusieńko, mgliście, jeszcze jakby pojedyncze śnieżynki nadlatują, mroźne oddechy aż kłują w płucach.
Do Woli
Michowej jechałem z Sanoka jak
zwykle autobusem o siedemnastej. Pojazd jechał wolno, bo sypało mocno. Trzymał
lekki mróz, może pięć stopni, ochłodzenie zapowiadano dopiero od następnego
dnia. Pasażerów było tylko kilku, jeden spał i od Zagórza chrapał głośno.
To chrapanie mi się udzieliło i także usnąłem, bo nic innego do roboty nie było. Obudziłem się po godzinie, gdy autobus zakręcał na sławnym rondzie w Nowym Łupkowie. Rozejrzałem się: - byłem już jedynym pasażerem.
To chrapanie mi się udzieliło i także usnąłem, bo nic innego do roboty nie było. Obudziłem się po godzinie, gdy autobus zakręcał na sławnym rondzie w Nowym Łupkowie. Rozejrzałem się: - byłem już jedynym pasażerem.
Podsunąłem się bliżej do kierowcy i poprosiłem o
zatrzymanie się na wysokości Kiry.
Minęliśmy przystanek Smolnik i po
parunastu minutach w oddali pokazały się latarnie Woli. Noc była już dawno – wiadomo zima.
Przy Kirze
jak zwykle stała pani Bogusia –
kucharka ze schroniska, dojeżdżająca stąd do Żubraczy.
Do Kołyby w ciemności zimowej idzie się wspaniale, śnieg daje odbicie, latarka zbędna. Poza tym znam tu każdy metr, a latarka na dnie w plecaku.
Kołyba.
Zapalić świece, (nie ma elektryczności) wyjść po przyniesione osobiście i skrzętnie schowane późną jesienią bukowe obrzynki, zapalić w kominku, co bardzo miłe i proste, bo obowiązuje umowa: - kto ostatni wyjeżdża, przygotowuje kominek do zapalenia jedną zapałką – papiery na dole, na to drobne szczapki - ogień płonie. W głębi świeci girlanda lampek choinkowych na baterię, prezent od przyjaciółki.
Teraz zapalam także w piecu, w którym kawałek duszy zostawił budowniczy Jan Gabrjel.
Światło wyłącznie z szybki z pieca.
Rozkładam serwetę od Cioci – szykuję uroczystość kolacji. Herbata przygotowana, jedzenie czeka w dawkach „raz w mordeczkę” (wynalazek Henryka), w kominku ogień huczy, na zarzewie kładę bukowy obrzynek i następuje nabożeństwo niespiesznego jedzenia w imię Najwyższego.
Tak, tak, człowiek jest z natury religijny, ma potrzebę przeżywania Uczuć Wzniosłych, niekoniecznie w tłumie, a to wszystko Instytucja KK po prostu splugawiła.
Światło wyłącznie z szybki z pieca.
Rozkładam serwetę od Cioci – szykuję uroczystość kolacji. Herbata przygotowana, jedzenie czeka w dawkach „raz w mordeczkę” (wynalazek Henryka), w kominku ogień huczy, na zarzewie kładę bukowy obrzynek i następuje nabożeństwo niespiesznego jedzenia w imię Najwyższego.
Tak, tak, człowiek jest z natury religijny, ma potrzebę przeżywania Uczuć Wzniosłych, niekoniecznie w tłumie, a to wszystko Instytucja KK po prostu splugawiła.
Po trzynastogodzinnej podróży wolno wyparowuje ze
mnie szum cywilizacji.
Przygotowałem
spanie, tymczasem w pomieszczeniu zrobiło się ciepło – kominek promieniował
gorącem od rozpalonego bukowego polana. Przyhamowałem ogień i wyszedłem przed
chałupę.
O matko! Ja cię kręcę!
Ogarnął
mnie Boski Teatr Gwiezdnego Nieba!
Przestało sypać, niebo czyste, a gwiazdy wydają się spadać na głowę. To trzeba
samemu zobaczyć w zimowych Bieszczadach na
terenie Obszaru Gwiezdnego Ciemnego
Nieba, gdzie nie ma świetlnego smogu, a nieliczne latarnie, jak w Woli, gasną o 22.00.
No i ta niewysłowiona Cisza przez duże C. Bosko!
Bosko!!!
Białośnieżna Magiczna Bajka! Wylewała się ze mnie Wdzięczność, a ona bierze się podobno z Przebaczenia – komu przebaczam? Być może sobie, niech będzie, nie czas na filozofię, bo jest Przecudnie!!
Dla takich chwil warto żyć! Dodatkowo jestem sam,
co bardzo cenię. Czytelnicy znają ten tekst:
- I nikt nie zakłóca prawidłowości prądów powietrznych,
które mnie otaczają. (autor zdania - Konstanty Ciołkowski)
Stoję z zadartą głową, gapiąc się w zachwycie, aż do momentu, gdy poczułem zimno i wzdrygnąłem się – brał mróz.
Poranek.
Minus dziewiętnaście stopni (Celsjusza) i po raz kolejny dane mi jest zobaczyć gdzie jestem.
Biało, bielutko, bielusieńko, mgliście, jeszcze jakby pojedyncze śnieżynki nadlatują, mroźne oddechy aż kłują w płucach.
Co czuję?
Oto jestem w samym środku Magicznej
Białośnieżnej Bajki.
Jest tak czarodziejsko, że wcale bym się nie
zdziwił, gdybym z dołu, z szyn kolejki bieszczadzkiej, usłyszał gwizd Białej Lokomotywy.
Mam nadzieje Zbyszku że kwietniowa data zwrotu o której wspominałeś jest już blisko i to nawet nie ze względów giełdowych. To co dzieje się zakrawa już o panikę i jakis thriller niskich lotów. Znajomy trafił do szpitala, jest ciężko chory, nie wiadomo czy to zwykła grypa czy nie. Teraz czeka na badania. Opowiadał o sporej ilosci ludzi czekajacych w szpitalu :( Te kolejki w sklepach "za wszystkim" byle było, stają się już nie do zniesienia. Sasiad posiada takie zapasy że będzie to chyba zjadał i uzywał przez 3 lata, a jednak codziennie pędzi do domu z kolejną paką papieru toaletowego i kartonem makaronu/ryżu. W aptece kolejka na 50 metrów, wchodzimy pojedyńczo, czas oczekiwania jakieś 40 minut. W piekarni o 10 rano brak chleba.
OdpowiedzUsuńŻywię głęboką nadzieję że kwietniowa data zawróci tą całą zbiorową histerię i da nadzieję że bedziemy powoli wracac do zdrowia i normalności...
Dużo zdrowia Zbyszku, trzymaj sie ciepło!
Roman