O przyszłości już było.
Teraźniejszość? Puste ulice. I najnowsza wersja efektu motyla: - on objawia się tym, że jak w grudniu Chińczyk zje nietoperza, to w marcu w Warszawie trzeba windę wzywać łokciem.
Natomiast przeszłość to dla mnie frajda pisania i przeżywania wakacji jeszcze
raz.
Rok 2013, Łemkowska
Watra.
Krótka noc ze świetlikami ponad Hańczową. O świcie maszeruję przez Regietów i Skwirtne. Chrystus
Frasobliwy.
Grubo przed południem już biwakuję w Żdyni na zboczu Ukrainy. Zbocze w oczach zostaje zastawione namiotami – jest piątek. Wcześnie po południu brakuje miejsca, a jeszcze zjeżdżają Łemki - jutro zaczyna się Watra.
Po stronie północnej zbocze polskie.
Wzruszenie. Wszystko wydaje się jakieś bajkowe.
Niespiesznie zapada wieczór. Zapalają się ogniska, w nich stają żeliwne
kociołki napełnione tym co trzeba. Niepowtarzalna atmosfera braterstwa. Siadam
z poznanymi przed chwilą przyjezdnymi ze Stawropola.
Pełna magia.
Przed pobliski namiot wychodzi młódka ze
skrzypcami. Zaczyna grać. Wzruszenie się wzmaga. Pewnie to urok wieczoru, albo ta unosząca się nad
nami jedność, w tym przypadku jedność Łemków
– ani Ukraińców, ani Polaków, tylko ludzi wypędzonych ze
swojej ziemi.
Melodia chwyta za serce, jest dobrze znana –
kilkanaście sekund i dołącza akordeon, a po chwili ktoś rozpoczyna śpiew i momentalnie śpiewa
całe zbocze, może dwa tysiące ludzi po naszej ukraińskiej stronie. Dla mnie
szok podwójny, bo za mną tygodnie biwakowania pod Chryszczatą, gdzie byłem sam.
Owszem, miałem kwiaty wokół, akurat kwitła arnika,
ale nie było ludzi, a tu miejsce kwiatów zajęły kolorowe namioty i ludzie
kwiaty.
Bo ludzie przyjacielscy są jak kwiaty, a melodia przypomina
babcię nucącą dumki, czyli dzieciństwo.
Uczucie wzbiera, chwyta za serce, oczy robią się wilgotne. Mężczyźni nie
płaczą? Bzdura!
Zdobywam natychmiast szacunek ziomków – częstuję
przywiezioną śliwowicą nowosądecką – 60 % - trzeba umieć to pić, żeby się nie
zachłysnąć. Wypada tylko po kieliszku, bo wielu chce spróbować.
Braterstwo robi się coraz większe. Śpiewamy. Melodia
znajoma, słowa ukraińskie, lecz śpiewam równo, chociaż z dzieciństwa pamiętam tylko
jak babcia (Myczkowce nad Sanem) opowiadała o
czasach Powstania 1945 -1947: -Wtikaj! Lachy idut!
- Ty
żeniaty? -
Pyta pełna ciała niestara kobitka. Okazuje się gotową do żeniaczki wdową na 40 ha. Tylko słucham.
Ona widząc wahanie dodaje: - ale jest
traktor…..
Najpierw moja szybka myśl biegnie do anegdoty o
rycerzu:
- Król pyta
rycerza: - Zabijesz smoka? A rycerz nic nie mówi, tylko wiedząc jak brzydka
jest córka króla, wskakuje na konia. - Król zdziwiony jakby: - to nie poczekasz
aż powiem o nagrodzie?
- Rycerz: - Tu nie ma co czekać, tu trzeba natychmiast spierdalać!
Potem błyskawica myśli podpowiada: - broń cię boże! A na co ci to? Przecież dopiero
urwałeś się z drugiej wieloletniej małżeńskiej smyczy! Jesteś tak wolny i
szczęśliwy, a więc o noł! O noł!
- Muszę na
stronę – mówię więc dyplomatycznie i wstając uśmiecham się do całkiem miłej w końcu kobiety, która
wystąpiła z ofertą. Wstaję i w tym momencie dostrzegam, jaka ona jest duża - mogłaby śmiało
nosić mnie pod pachą. O noł!
Po czym udałem się na całonocną zabawę przy estradzie.
Rzecz niepowtarzalna, jedyna w swoim rodzaju, którą
się pamięta. Tym bardziej, że nigdy wcześniej czegoś takiego nie doświadczyłem.
Oto po sześćdziesięciu latach odezwał się Zew
Krwi i wezwał mnie w to niepowtarzalne miejsce.
Tobie Czytelniku - Czytelniczko pewnie też zdarza
się, że jakaś melodia, miejsce, lub słowa, przypominając coś ważnego, chwyta za serce i
wyciska łzy.
Ja tak mam Zbyszku szczególnie z muzyką. Poszczególne utwory/albumy przypominają mi różne sytuacje z życia bądź miejsca. W muzyce zaklęta jest prawdziwa magia... Nie rzadko wyciska mi łzy, mimo braku jakichkolwiek powodów do płaczu...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę zdrowia,
Wierny Czytelnik