Czyli mechanizm rządzenia ciemnym ludem.
Czwarta władza to jest oręż, który potrafi wykoleić parowóz każdego władcy. Pamiętajmy jednak, że wszystkie reżimy dążą do pełnego kontrolowania mediów. Czyli co robić? Ano przesiewać informacje, na dzień dobry nikomu nie wierzyć, a już na pewno nie wierzyć w oficjalny rządowy przekaz. Każdy przekaz każdego rządu. To komu wierzyć? Sobie!
Dziennikarze śledczy. Jest to ciekawa grupa pasjonatów o bardzo krótkiej średniej długości życia. Jednak postęp, żmudne i niebezpieczne docieranie do prawdy, odbywa się wyłącznie dzięki ludziom odważnym. Redakcja The Boston Globe po kilku latach takiego śledztwa rzuciła na kolana kk w Ameryce. I się zaczęło. Ktoś powie: - kościół został udupiony finansowo i moralnie. Zgoda, atoli azaliż jest taki podstawowy myk: - ktoś pierwszy musi przerwać milczenie mając argumenty. Zadać pytanie i żądać odpowiedzi. Oskarżać do skutku. Ktoś pierwszy musi rzucić kamień, który wywoła lawinę. I właśnie taki (ponadczasowy) myk mamy opisany w książce „Cesarz”.
Zaczęło się od tego, że w roku siedemdziesiątym
trzecim, latem, przyjechał do nas dziennikarz z telewizji londyńskiej, niejaki Jonathan Dimbleby. Ten ci dawniej już
bywał w cesarstwie robiąc chwalebne filmy o naszym wszechwładcy i dlatego
nikomu nie przyszło do głowy, że taki żurnalista, który najpierw chwali,
ośmieli się później zganić, ale taka już widać łotrowska natura ludzi bez
godności i wiary. Dość że tym razem Dimbleby
miast pokazywać, jak nasz pan rozwoju dogląda i troszczy się o pomyślność
maluczkich, przepadł gdzieś na północy, skąd ponoć wrócił przejęty i
roztrzęsiony i zaraz wyjechał do Anglii.
Nie minął miesiąc, a z naszej ambasady przychodzi doniesienie, że pan Dimbleby pokazał w telewizji londyńskiej
swój film pod tytułem „Ukryty głód”, w którym ten pozbawiony zasad oszczerca
dopuścił się demagogicznej sztuczki ukazując tysiące ludzi umierających z
głodu, a obok czcigodnego pana, jak biesiaduje z dostojnikami. Następnie pokazał
drogi, na których leżą dziesiątki szkieletów zagłodzonych biedaków, a zaraz
potem nasze samoloty przywożące z Europy
szampany i kawior. Tu pola całe pełne konających chudzielców, tam – nasz
monarcha ze srebrnej patery mięso swoim psom podający i tak na przemian:
przepych –nędza, bogactwo – rozpacz, korupcja – śmierć. W dodatku pan Dimbleby oświadcza, że klęska głodu
spowodowała już śmierć stu, a może
dwustu tysięcy ludzi i że drugie tyle może w najbliższych dniach
podzielić ich los. Doniesienie ambasady mówi,
że po filmie wybuchł w Londynie
wielki skandal, są apelacje do parlamentu, gazety biją na alarm, dostojnego
pana potępiają.
Tu widzisz przyjacielu, cała nieodpowiedzialność obcej prasy, która
podobnie jak pan Dimbleby latami
monarchę naszego chwaliła, a nagle, bez żadnego powodu i umiaru – potępiła.
Dlaczego tak? Dlaczego taka zdrada i niemoralność? W dalszym ciągu ambasada
donosi, że z Londynu wylatuje samolot
dziennikarzy europejskich, którzy chcą zobaczyć śmierć głodową, poznać naszą
rzeczywistość, a także ustalić, gdzie podziewają się pieniądze, które tamtejsze
rządy dawały czcigodnemu panu, aby rozwijał, doganiał i przeganiał. A więc
krótko mówiąc, ingerencja w wewnętrzne sprawy cesarstwa! W pałacu poruszenie,
oburzenie, ale osobliwy pan nakazuje spokój i rozwagę. Teraz czekamy, jakie
będą najwyższe ustalenia. Od razu rozlegają się głosy, aby przede wszystkim
odwołać ambasadora z powodu tak
przykrych i alarmistycznych doniesień,
tyle niepokoju w życie pałacu wnoszących. Jednakże minister spraw zagranicznych
argumentuje, że takie odwołanie rzuci strach na pozostałych ambasadorów, którzy
w ogóle przestaną donosić cokolwiek, a
przecież czcigodny pan musi wiedzieć, co o nim mówią w różnych częściach świata.
Następnie odzywają się członkowie rady koronnej którzy żądają, aby samolot z dziennikarzami zawrócić z drogi
i całej tej bluźnierczej hałastry nie wpuszczać.
Ale jakże to, powiada minister informacji, nie
wpuścić, jeszcze większy krzyk podniosą i pana miłościwego bardziej potępią.
Rada w radę postanawiają podać dobrotliwemu panu następujące rozwiązanie: -
wpuścić, ale zaprzeczyć. Tak jest, wyprzeć się głodu! Trzymać ich w Addis Abebie, pokazywać rozwój i niech
piszą tylko to, co w naszych gazetach potrafią wyczytać. A prasę, przyjacielu,
mieliśmy lojalną, powiem nawet – przykładnie lojalną. Prawdę mówiąc, nie było
jej wiele, bo na trzydzieści z okładem milionów podwładnych tłoczono dziennie
25 tysięcy egzemplarzy gazet, ale pan nasz z takiego wychodził założenia, że
nawet najbardziej lojalnej prasy nie należy dawać w nadmiarze, gdyż może się z
tego wytworzyć nawyk czytania, a potem już krok tylko do nawyku myślenia, a
wiadomo, jakie to powoduje niewygody, utrapienia, kłopoty i zmartwienia.
Bo, powiedzmy, coś może być lojalnie napisane, ale
zostanie nielojalnie odczytane, ktoś zacznie czytać rzecz lojalną, a zechce
później nielojalnej i tak pójdzie drogą, która go od tronu będzie oddalać, od
rozwoju odciągać, do warchołów prowadzić.
Nie, nie, pan nasz nie mógł do takiego rozpuszczenia,
pobłądzenia dopuścić i dlatego w ogóle nie był entuzjastą nadmiernego czytania.
Wkrótce potem przeżyliśmy prawdziwą inwazję korespondentów zagranicznych.
Pamiętam, zaraz po ich przyjeździe odbyła się konferencja prasowa. Jak wygląda,
pytają, problem śmierci głodowej, która dziesiątkuje ludność? Nic mi o tym nie
wiadomo, odpowiada minister informacji i muszę ci, przyjacielu, powiedzieć, że
nie był on daleki od prawdy. Po pierwsze, śmierć głodowa była w naszym
cesarstwie od setek lat rzeczą codzienną i naturalną i nigdy nikomu nie
przychodziło do głowy podnosić z tego powodu wrzawę. Nastawała susza i ziemia
wysychała, bydło padało, chłopi umierali – zwyczajny, zgodny z prawami natury i
odwieczny porządek rzeczy. Z powodu tej odwieczności, normalności, żaden z
notabli nie ośmieliłby się zaprzątać uwagi jaśnie wielmożnego pana tym, że w jego prowincji ktoś tam umarł z głodu.
Oczywiście sam dostojny pan odwiedzał prowincje, ale nie miał w swoim ustalonym
zwyczaju zatrzymywać się w rejonach ubogich, gdzie panował głód, a poza tym cóż
można zobaczyć w czasie takich oficjalnych odwiedzin? Ludzie z pałacu też na
prowincję nie jeździli, bo wystarczy, że człowiek opuści pałac, a tu na niego
naplotkują, nadonoszą, tak że kiedy wróci, przekona się, że już wrogowie
przesunęli go bliżej bruku. Skąd więc mogliśmy wiedzieć, że na północy panuje
jakiś nadzwyczajny głód?
Czy możemy, pytają korespondenci, pojechać na
północ? Nie można, wyjaśnia minister, bo pełno zbójców na drodze. I znowu muszę
powiedzieć, że nie był on daleki od prawdy, gdyż w ostatnim okresie donoszono o
rozmnożeniu w całym cesarstwie wszelakiej zbrojnej i przy traktach zaczajonej
nieprawomyślności. Po czym minister zabrał ich na wycieczkę po stolicy, pokazywał
im fabryki i rozwój zachwalał. Ale ci, gdzie tam – rozwoju nie chcą, tylko
żądają głodu, nic więcej ich nie obchodzi, chcą mieć głód i tyle! No, powiada
minister, głodu to wy mieć nie będziecie, skądże głód, jeżeli jest rozwój! Ale
tu, przyjacielu, nowa historia powstała. Bo oto nasze zbuntowane studenctwo
wysłało na północ swoich delegatów, a ci naprzywozili i fotografii i strasznych
historii o tym, jak umiera naród, i wszystko to korespondentom cichcem, tylcem
przekazali. I nastąpił skandal, nie dało się więcej mówić, że głodu nie ma.
Znowu korespondenci atakują, zdjęciami wymachują, pytają co rząd w sprawie
głodu zrobił. Jaśnie najwyższy pan, odpowiada minister, przywiązał do tej
sprawy najwyższą wagę. Ale konkretnie! Konkretnie! Woła bez żadnego uszanowania
ta z piekła rodem hałastra.
Pan nasz, powiada spokojnie minister, oznajmi w
odpowiednim czasie, jakie są jego majestatu zamierzone postanowienia,
ustalenia, polecenia, nie ministrom bowiem rozstrzygać o takich rzeczach i bieg
sprawom nadawać. W końcu korespondenci odlecieli i głodu z bliska nie widzieli.
A całą tę sprawę, tak spokojnie i godnie poprowadzoną, minister uznał za
sukces, zaś nasza prasa określiła nawet jako zwycięstwo. Tak zawsze jakoś
minister kierował, że wszystko na sukces wychodziło i dobrze było, a baliśmy
się, że gdyby ministra onego nie stało, wnet by smętkiem powiało, co się potem
sprawdziło, kiedy nam go ubyło. Zważ jeszcze, łaskawco, że między nami mówiąc –
nie jest źle dla lepszego porządku i większej pokory podwładnych naród
odchudzić, wygłodzić.
Już nasza religia nakazuje, aby połowę dni w roku
przestrzegać ścisłego postu, a przykazanie nasze mówi, że kto post łamie,
dopuszcza się ciężkiego grzechu i cały zaczyna cuchnąć siarką piekielną. W
postnym dniu nie można jeść więcej niż raz dziennie, a i to nic innego jak
kawałek przaśnego placka z przyprawą korzenną. A dlaczego taką surową regułę
narzucili nam ojcowie, polecając ciało bez końca umartwiać? A dlatego, że
człowiek jest z natury istotą złą, której potępieńczą rozkosz sprawia uleganie
pokusom, a zwłaszcza pokusie nieposłuszeństwa, posiadania i rozpusty. Dwie
rządze plenią się bowiem w duszy człowieka – żądza agresji i żądza kłamstwa.
Jeżeli nie pozwolić mu, żeby krzywdził innych, będzie sobie samemu zadawał
krzywdę, jeżeli nie napotka nikogo, aby go okłamać, sam siebie w myślach
okłamie.
Słodki jest człowiekowi chleb kłamstwa, powiada
księga przypowieści, a potem napełniają się piaskiem usta jego. Jakże teraz
zaradzić tej groźnej istocie, jaką jawi się człowiek, jaką my wszyscy jesteśmy,
jakże ją okiełznać i poskromić? Jak rozbroić tę bestię, jak ją obezwładnić?
Jeden jest tylko na to sposób, przyjacielu – osłabić człowieka.
Tak jest – odebrać mu siły, bo nie mając ich, nie będzie mógł czynić zła. A właśnie post osłabia, głodówka pozbawia sił. Taka jest nasza amharska filozofia i o tym pouczają nasi ojcowie. A wszystko to sprawdzone jest w doświadczeniu. Człowiek głodzony przez całe życie nigdy nie będzie się buntować. Na północy nie było żadnego buntu. Nikt tam nie podniósł ani ręki, ani głosu. Ale niechże tylko podwładny zacznie jeść do syta, a potem zechcesz odebrać mu misę, zaraz powstanie do buntu. Ta jest pożyteczność w głodowaniu, że głodnemu tylko chleb na myśli, cały jest zaprzątnięty myśleniem o strawie, resztki sił na to wytraca, a już mu nie staje ani głowy, ani woli, żeby szukać rozkoszy w pokusie nieposłuszeństwa. Zważ tylko, łaskawco, kto zniszczył nam cesarstwo, kto je zburzył?
Ani ci, którzy mieli za dużo, ani ci, którzy nie mieli nic, a jedynie ci, którzy mieli trochę. Dlatego trzeba zawsze wystrzegać się tych, którzy mają trochę, bo to najgorsza, najbardziej żądna siła, to oni najgorliwiej prą do góry".
PS. I pojawia się pytanie natury zasadniczej: - Jak zakwalifikować ludzi, którzy według władzy mają zasuwać za miskę ryżu? Czy tacy osobnicy mają trochę, czy też nie mają nic?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz