czwartek, 11 listopada 2021

Wędrowiec w drodze do celu

 Rok 2018. Nie ma przypadków - pomyślałem, gdy w przeddzień wyjazdu w ukochane Bieszczady włączyłem telewizor na kanał Galileo.

Drogą idzie jakiś starszy (80 lat?) facet z brodą. Idzie i mówi, a ja słyszę  ….. chyba siebie! Dowiaduję się, że nie cel jest ważny, ale sama droga do celu i że trzeba mieć jakąś pasję, a najlepiej kilka.

Okazuje się, że facet idzie przez Amerykę, akurat przemierza odcinek 35 kilometrów, do celu (Los Angeles) ma jeszcze 200 kilometrów, a dotychczas przeszedł w jednym ciągu 3400 km.

Pokazuje swój namiot. Maleństwo, nie da się wyciągnąć nóg, facet śpi się w pozycji embrionalnej, a stelaż jest z kijków do trekingu.

      Rusza przed świtem i po kilku godzinach marszu odwiedzamy razem z nim jego podobnie wiekowego kolegę, którego pasja polega na budowaniu lasu z butelek.

Oto na metalowych rurach wkopanych pionowo, mamy pręty boczne, na które ów pasjonat zatyka znalezione w okolicy butelki. Jest już tych drzew butelkowych kilkadziesiąt. Rozmawiają o swych pasjach i są radośni.

Potem widzimy finisz: wędrowiec dochodzi nad morze i w tych ostatnich kilometrach towarzyszą mu liczni fani, ponieważ jak to bywa w Ameryce wędrówka jest nagłośniona medialnie. Scena zupełnie jak z filmu Forrest Gump.

Wyjeżdżam w nocy i raniutko ląduję w Polańczyku.




Miejscowość uzdrowiskowa, czyli nie moje klimaty. Dom stawiam ponad miasteczkiem, na końcu ulicy Zielone Wzgórza, na miejscu z widokiem na Solinę. Tu jedna noc i o świcie


 w rytmie niespiesznym pokonuję odcinek do Bereźnicy.





Na zdjęciu poniżej widać druty, na których moja ciocia ręcznie robiła swetry. Te druty służą teraz siostrzeńcowi do postawienia garnka, pod którym zapłonął ogień. Nie ma to jak kreatywność. Kreatywność wymuszona, ponieważ swój nieodłączny druciak tak schowałem w poprzednim roku w Kołybie, że już go więcej nie znalazłem.



Upał, przestrzeń, cisza, powietrze, odludzie, wielka radość. Chodziłem w mokrym kapelutku. Dwie niezapomniane noce ponad Bereźnicą Wyżną.


Z Bereźnicy odchodziłem o świtaniu w silnej mgle. 



Po dwóch niezapomnianych nocach, nastąpił równie niezapomniany marsz (trochę za dużo) 40 km przez Baligród, pod przełęcz Żebrak. Tu pierwsza noc wypadła bardzo zimna, o poranku było niewiele cieplej, lecz mnie jak widać to nie smuciło. 

Wiało mocno, co wydaje mi się uchwyciłem na zdjęciu w wygiętych wiatrem płatkach kwiatowych. Garstka pierwszych poziomek.




1 komentarz:

  1. Zdrowy, zadowolony, Zbyszek na zdjęciach - pięknie! Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń