Koniec września. Rowerem do lasu, ale najpierw metro.
O świcie w lesie mgły.
Drugi wysyp borowików dobiega końca, teraz trzeba poczekać na pojawienie się młodych podgrzybków, takich akurat do marynaty. Jest jesiennie, oraz dość sucho, dlatego nieliczne stare podgrzybki mają spękane kapelusze.
Mijam fontannę, żołnierzy stojących na warcie przy Grobie Nieznanego Żołnierza i wpadam na ten sławny równy plac. Sławny, bo tyle razy zmieniał nazwę. Piłsudskiego, Hitler Platz, Zwycięstwa i znowu Piłsudskiego. Jeśli płyty na placu układało wojsko, to trzeba z czystym sumieniem stwierdzić, że polskie wojsko do układania płyt się nadaje, bo kładą równo.
Teraz
kółka. Od lewa do prawa. Plac zajęty częściowo przez jakąś pisiorską wystawę
plakatów. Można ją okrążyć robiąc koło. Potem aż do smoleńskiego grzdyla i powrót. Jeszcze kółko i jeszcze. Następnie
ósemki po pustym placu.
Jaki mam rower? Niebieski. A dokładniej to niebieską damkę. Czemu damkę? To było podwójne Wu-wei – dostałem ją w prezencie, a gdy dają – bierz, bo inaczej obrazisz darczyńcę. Po drugie primo rower ma napis Turing.
Jak
czytelnicy wiedzą, przypadków nie ma, Alana
Turinga bardzo cenię i kiedy zobaczyłem ten napis, wiedziałem, że
powinienem się ucieszyć, co też niezwłocznie zrobiłem.
Jakie
cechy niezbędne powinien mieć pojazd? Być tani w eksploatacji i jeździć.
Znowu przejeżdżam obok żołnierzy, którzy jak zwykle zerkają na tego, który jeździ, bo oni muszą stać. Fontanna i wio do końca alejki do tej tablicy, która głosi, że wygraliśmy, tylko sześć milionów zginęło.
Jeszcze raz powrót na plac – kółka, ósemki i dziękujemy panu – wracam. Miło jeździć rowerem po równym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz