Jak
powiedział był klasyk: - Słuchając wypowiedzi ludzi chorych na władzę i patrząc
na nich, miewam nieodparte wrażenie, że dla trwania przy korycie byliby skłonni
zjeść gówno i to nie tylko własne.
Natomiast
zupełnie inne konotacje mają wydzieliny intymne w świecie artystycznym.
W
tych kręgach liczy się pomysł, jak w przypadku Salvatora Dali. (był wpis)
To
zapewne inspiracja Dalego nie dawała spać włoskiemu konceptualiście Piero Manzoniemu, który stworzył najsłynniejsze
swoje dzieło Merda d'artista (Gówno
artysty)
W
maju 1961 roku napełnił swymi ekskrementami dziewięćdziesiąt ponumerowanych
puszek, zamknął je fabrycznie, opatrzył precyzyjnym opisem po włosku,
angielsku, francusku i niemiecku (zawartość: - trzydzieści gramów netto, numer seryjny, podpis, wyprodukowano: - Piero Manzoni) i sprzedał za
równowartość aktualnej ceny złota!
Tym
samym wcielił w życie ideę, która napędzała wcześniej Paula Cezanne'a, gdy w 1870 roku na pytanie swego kolegi Edouarda Maneta, jakież to dzieło pokaże
podczas Salonu Paryskiego (wielokrotnie odmawiano wystawienia jego obrazów),
miał odpowiedzieć: - garnek gówna.
Zmieniając
się w srającego pieniędzmi osła z bajki braci
Grimm, Manzoni zademonstrował, że
nawet najbardziej prozaiczne produkty mogą zostać podniesione do rangi sztuki –
pod warunkiem, że wyszły od kogoś, kto miał pomysł.
Jednocześnie zobaczyliśmy arbitralność,
z jaką coś zostaje zaszeregowane jako cenne, a inne jako bezwartościowe.
Czyli:
- gówno (jak i wszystko inne) jest kwestią kontekstu.
Transakcja
Manzoniego była grą z zasadami rynku
sztuki, z oczekiwaniami kolekcjonerów, wymagających coraz bardziej
zindywidualizowanych (szalonych) form wyrazu artystycznego.
W 1961 roku Manzoni powziął myśl, którą opisał w liście do przyjaciela: - „Jedynym w swoim rodzaju śladem osobowości
artysty uchodzi odcisk kciuka. Lecz gdyby kolekcjonerzy chcieli nabyć coś
bardziej osobistego i intymnego, to gówno artysty nadaje się najlepiej”.
Nie
była to, jak już wiemy myśl odkrywcza (Salvatore
Dali), jednak wszystkie puszki z gównem Manzoniego,
mimo wysokiej ceny i nędznej zawartości zostały sprzedane.
Azaliż
to nie wszystko. One zyskują na wartości!
W
połowie lat osiemdziesiątych jedna puszka uzyskała na aukcji cenę dwudziestu
tysięcy marek, a w roku 2010 każda była warta trzydzieści tysięcy euro.
Sam artysta niedługo cieszył się finansowym
sukcesem swoich fekaliów. Umarł na zawał serca wiosną 1963 roku, niecałe dwa
lata po napełnieniu puszek.
Puszki
stały się w pewnym sensie jego urnami – jak relikwiarze przechowują doczesne
szczątki artysty.
I jeszcze do kompletu pojawia się synchroniczność (nie ma przypadków).
Wydanie „Style” zawierające opisaną
powyżej historię człowieka produkującego artystyczne gówno, miało się ukazać 10
września 2001 roku.
Nie
ukazało się jednak, ponieważ biuro
redakcji pisma znajdowało się na szesnastym piętrze World Trade Center i o poranku tego feralnego dnia samo stało się
historią razem z całym budynkiem.
Jak zwykle, ostatnie słowo należy do śmierci.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz