niedziela, 13 października 2013

Jak trafiłem do Szwejkowa.



Dwie noce w agroturystyce w Osławicy? - Wystarczy! 
No to panie Zbyszku - ruszamy na szlak!
Jest niedziela. Pogoda? – cudo! Więc dzisiaj ruszam dalej. Pytam gospodarzy: - "Gdzie dojdę tą szosą?"
 I pokazuję na południe. Gospodarze widzieli mój bagaż, wiedzą już, że jestem pierwszy raz w Bieszczadach, wiedzą, ile mam lat, dlatego, zanim odpowiedzieli, wymienili między sobą znaczące spojrzenia.
     - "Do Cisnej "- pada odpowiedź.
Nie pytam dalej, więc gospodarze sami z siebie informują: - "ale wcześniej jest Smolnik w połowie drogi, bo do Cisnej to aż 25 km".
Ufam swojej sprawności fizycznej, więc tylko pomyślałem: - " dla mnie te 25 km to pryszcz" - i się nie odezwałem.
         Jest 10.00. wszystko spakowane, zarzucam ciężki plecak z wyposażeniem, ten na oba ramiona, zapinam sprzączkę na piersiach, na prawe ramię zarzucam drugi plecak z samym jedzeniem, jakieś 8 kg, jeszcze przez głowę aparat.....Trochę się kiwnąłem przy tym na bok, ale malutko, jeszcze zamawiam lody włoskie u gospodarzy ( Tak, mają maszynę do lodów i w niedzielę w sezonie sprzedają lody ) i ruszam na luziczku, polizując lody włoskie. 

     Jest bosko. Zjadłem już podwójne lody. Gorąco trochę. Ale co mi tam!


Idę niespiesznie. Jejku! Plecak taki ciężki. Dwa plecaki ciężkie. Myślałem, że tu sklepów prawie nie ma, dlatego tyle jedzenia mam. Przecież nie wyrzucę tych kasz, fasol, cieciorek, grochu, soczewicy i makaronów?
     Jest bardzo gorąco i ciężko. Uszedłem z kilometr i odpoczynek. Spociłem się nieźle. Koszula na plecach mokra. Odpocząłem nieco i ruszam dalej. Kurcze - trzeba się uczyć jak ciężki plecak zakładać z ziemi. Uczę się. Teraz drugi plecak. Fajtnęło mną znowu, ale stoję. I na końcu aparat założyć...
    Idę. Boziuniu! Jak gorąco! Pewnie temperatura doszła do 30 stopni - pierwszy prawdziwie upalny dzień tegoroczny. Czy te aniołki bieszczadzkie muszą tak grzać? Przeszedłem jeszcze ze dwa kilometry, i to było wszystko, na co sobie w tym momencie pozwoliłem, ponieważ myślałem tak:
     - "Z każdą chwilą plecaki robią się coraz cięższe, plecy mam mokre, ciężko dyszę, zataczam się nawet momentami w rytm bujającego się na ramieniu plecaka z jedzeniem, aparat lekko obija mi bok, obie te rzeczy kiwają się w przeciwne strony jakby, nie mogę złapać rytmu, nie wiem, co mam zrobić, żeby było wygodnie, generalnie jest coś nie tak, jest bardzo niewygodnie i mam w nosie taką wędrówkę! Oczy mi chyba troszkę wychodzą na wierzch z wysiłku…Co ja tu robię? Mam się wykończyć? Mam dość!!!
     Rozejrzałem się. Jest niedaleko od szosy las, wygląda dość sympatycznie. Skręciłem z szosy, po kilkuset metrach znalazłem odpowiednie miejsce i zrzuciłem z ulgą plecaki. Uff! Jak dobrze!

    Miałem ze sobą buteleczkę super napitku na przeziębienie ( dostałem od Kasi ) spróbowałem - dobre! A nawet bardzo dobre! Pychota!
              I wydoiłem wszystko.
Zapobiegawczo. Przecież mogłem się z tego wszystkiego przeziębić? – noce dalej były zimne. Ależ ten napitek mi smakował! Teraz wiem, że dzięki temu Zaczarowanemu Napitkowi od Kasi nie imały się mnie przeziębienia w Bieszczadach. Dopiero nad morzem dostałem kataru. A to wyłącznie z powodu niemania Napitku od Kasi.    
       Pobłogosławiłem więc Kasię i pochodziłem nieco po najbliższej okolicy. Jest strumyk – mam wodę, zostanę więc tu na noc. Rozstawiłem namiot, naznosiłem patyków na ognisko, podpaliłem, ugotowałem mój ulubiony budyń czekoladowy i po zjedzeniu doszedłem do wniosku, że życie znowu piękne jest! A wokół mnie był właśnie przecudny zmierzch, i to jeszcze niedzielny zmierzch na dodatek.


3 komentarze:

  1. Witaj Zbyszku z powrotem:)

    Chrystian

    OdpowiedzUsuń
  2. Wreszcie i nareszcie.
    Brakowało mi Pańskich tekstów.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Cześć Przyjacielu

    Czytając Twoje wpisy widzę jak razem z Tobą chodzę po Bieszczadach...

    Rafał :)

    OdpowiedzUsuń