poniedziałek, 28 października 2013

Dziki w Łupkowie - zima 1953 r. ( 2 )



Opowieści syna dowódcy strażnicy - 2
Widzi pan ten wąwóz? - zapytał, wskazując na południowe zbocze góry jagodowej.
- Po bardzo upalnym, przepięknym lecie w 1953 roku, nadeszła sroga i śnieżna zima.
          

Był koniec grudnia, tuż przed świętami. Nastały wielkie mrozy. W nocy niebo aż iskrzyło od gwiazd i było tak widno!
      Wydawało mi się, że to gwiazdy oświetlały leżący śnieg, a śnieg oświetlał gwiazdy. Białego puchu były góry całe! Spadły oceany śniegu, a wiatr nawiał z tego zaspy do trzech metrów.
      Potem nadciągnęły te wielkie mrozy i wiatr, który przewiewał do szpiku kości.....

 Tylko na hucułach można było się poruszać i na nartach. W strażnicy były cztery hucuły, one puszczały po powrocie z patrolu, z nozdrzy, takie długie strumienie pary, które sięgały im do samych kopyt, i wyglądało zupełnie tak, jakby te hucuły zamieniały się w małe parowozy. Bo parowozy – czajniki, na które napatrzyłem się na stacji w Łupkowie, tak właśnie puszczały parę przy manewrowaniu.

 Od drzwi strażnicy do furtki był przekopany tunel w śniegu. Tunel o pionowych ścianach. Przy furtce ściany tego tunelu sięgały na wysokość dwóch żołnierzy.        
             Zwierzyna była osłabiona, bo nie mogła się dostać do pokarmu leżącego pod śniegiem. A pierwszy duży śnieg spadł już w połowie października. Nocą temperatura zaczęła spadać poniżej trzydziestu stopni, w ciągu krótkiego dnia nie podnosiła się wiele bardziej, chociaż zrobiło się bezchmurnie i świeciło oślepiające słońce.
           Wreszcie przyszła ta najzimniejsza noc. Było minus 42 stopnie. Do wąwozu, który pan widzi, weszło kilka dni wcześniej wielkie stado dzików. I po tej jednej mroźnej nocy już nie wyszło. Osłabione dziki zamarzły….
          
W strażnicy była wtedy pełna obsada - 42 żołnierzy ( Synchroniczność?), oraz ja i ojciec. Mięsa z tych dzików było bardzo dużo. Tak dużo, że żołnierze najadali się do syta, jak rzadko kiedy. Stado było naprawdę wielkie, jedliśmy dziczyznę przez kilka miesięcy, do końca marca. I nie tylko my jedliśmy. Jadły też orły...
    Na zdjęciu orzeł na padniętym wilku.


  Momentalnie zjawiły się wilki. Także one jadły do spółki z ludźmi. Wilków również musiało być sporo, bo gdy zapadała noc, rozlegało się donośne wycie i niosło się, jak mi się wydawało, pod samo niebo. 
       Na wiosnę, kiedy śniegi stopniały, całe dno wąwozu zalegały oczyszczone do białości sterty kości....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz