czwartek, 17 października 2013

Kubek żentycy




Pobudka wraz z brzaskiem. Robię kilka zdjęć porannych i wyruszam bez śniadania o szóstej przez górę jagodową, do Radoszyc.
Zamierzałem kupić coś do jedzenia w sklepie w Radoszycach. Pogoda idealna – przenajpiękniejsza, jakby Stachura powiedział.
Po drodze jest bacówka przy szosie, wypijam słuszny kubek żentycy - serwatki z mleka owczego. Smakuje jak kefir. Pyszności!!!

Na zdjęciu Hinduska, która zawitała w Bieszczady, towarzyszy mi przy piciu żentycy. Bardzo jej smakowało, tak bardzo, że wypiła dwa kubki. 
Naraz facet, który nam nalewał, sięgnął do kubełka, z którego pochodził napitek, rozczapierzył nieco palce i delikatnie zebrał z powierzchni żentycy garść utopionych wielkich much. Po czym te muchy odrzucił na bok w trawę. Potem się przyjrzał, czy wszystkie i jeszcze zrobił poprawkę w tym łowieniu. Zrobiło mi się przez moment dziwnie w środku, jakby trochę niedobrze?
      Robię zdjęcie kubełka, widać w nim jeszcze dwie muchy, które właśnie wypływają na wierzch po tych ręcznych łowach ręką…. …Nie jestem obrzydliwy, ale te muchy były takie wielkie i było ich tak dużo!
      Mam chwilę wątpliwości żołądkowej, robię więc zdjęcie desek na dachu bacówki.
Stoję i przypomina mi się stary dowcip: - „ Siedzą dwie muchy na gównie, jedna puściła bąka, a druga na to: - świnia! Przy jedzeniu?”
     Ale już żentyca we mnie siedziała, było po fakcie. Zapłaciłem 2 zł i dalej w drogę. Wytłumaczyłem sobie, że napitek był bardzo smaczny, dlatego poznały się na nim również muchy. Tylko głód się już ulotnił i tego sklepu w Radoszycach jakoś niespecjalnie szukałem, jeść mi się odechciało, albo żentyca była taka konkretna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz