środa, 21 kwietnia 2021

Trzy tysiące kilometrów na godzinę

 Kontynuujemy rozważania o miejscu z nazwą Raj.


Od pomysłów Stanisława Lema minęły dziesięciolecia, mamy dziś nie tylko NASA, ale też SpaceX i Elona Muska i oto tezy opisane we wczorajszym poście „Poszukiwanie raju”, powoli zaczynają oblekać się w ciało.


Podróż Gilgamesza była „powolna” i potrzebował on dwunastu godzin, aby dotrzeć do Domu Boga orbitującego w punkcie zero na wysokości 36.000 km (chwała na wysokości?). Już w Sumerze dzień liczył (a to ci zagadka!) 24 godziny, godzina 60 minut, a minuta 60 sekund. Zarówno liczba 60 była święta, jak i jej druga potęga 3600. A to podobno dla uczczenia planety Nibiru i czasu 3600 lat, w którym następuje jedno jej okrążenie wokół Słońca. Przypadkiem godzina ma także 3600 sekund, oraz jest to dziesiąta część odległości do Domu Boga. Po co Sumerowi były sekundy? Po nic, one były potrzebne "bogom" na przykład do odliczania startowego i lądowania. Bo jak dzisiaj wyglądałoby odliczanie bez sekund?



Wiemy, że punkt zero jest położony na wysokości 35 786 km. Jeśli Gilgamesz wznosił się 12 godzin, to średnia prędkość wznoszenia wynosiła 3 000 km/h.

Według obliczeń NASA przeciętna prędkość promu kosmicznego opuszczającego Ziemię to akurat 3 000 km/h. I mamy odpowiedź na pytanie, czy jest jakiś łącznik pomiędzy Gilgameszem, a podbojem kosmosu - jak widzimy takim łącznikiem jest właśnie prędkość 3 000 km/h. Nie trzeba być matematycznym geniuszem, żeby pojąć, jak realny charakter mają mitologiczne przekazy. 




Na zdjęciu poniżej autor znalazł się przypadkiem w czerwcu 2013 w Gorlicach, w czasie gorących chwil związanych  z lądowaniem UFO pod tym miastem. 




 CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz