Lato w pełni, słońce w zenicie, świat dyszy w objęciach sławnego bieszczadzkiego upału. Niby wieje wiatr, ale to notos - wiatr z południowych stron, on nie daje orzeźwienia, bo jest tak gorący, jakby z pieca się wyrwał. Zakładam atoli mokry kapelusik na głowę i wychodzę (niespiesznie) na łąki.
Idę i tak sobie myślę, (a myślę, bo mam czas. Gdybym czasu nie miał, to bym tylko szedł) więc tak sobie myślę, że to jest bardzo sprawiedliwe, oraz niezwykle przyjemne, że nic nie muszę, w tym także nie muszę schuść.
Schuść – piękne staropolskie słowo.
Mogę jeść co chcę, i ile chcę. Także mogę jeść tłusto. I ciastek sobie nie żałuję, a zjeść do syta to przecież wielka przyjemność. Dziś upał, dlatego na obiad była kasza gryczana po wileńsku (dużo skwarek) z maślanką. Na deser jeżyny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz