Strach ma wielkie oczy, a więc jest uroczy.
Sztaudynger Jan.
Złota polska jesień. O tej porze roku szlakiem przez szczyt Fereczatej przechodzi dziennie tylko
kilkanaście osób. To bardzo przepiękna trasa pomiędzy Smerekiem, czy Wetliną, do Cisnej. Ludzie zatrzymują się tu na
chwilę i wyraźnie mają chęć na rozmowę, ponieważ jest widokowo, a klimat
miejsca i odległość od siedzib ludzkich temu sprzyjają. Kiedy tu nocuję, czuję
się przez chwile gospodarzem i słucham chętnie, bo ci turyści, to jest taka
miejscowa telewizja TVN 24 w godzinach 8.00 – 16.00. Dni już krótkie, a kto zna
Bieszczady, wie ile godzin trzeba
stąd iść do najbliższych ludzkich siedzib.
Umiem mówić, ale potrafię także słuchać. Nie narzucam się.
Jedno wypowiedziane słuszne zdanie potrafi zjednać rozmówcę i często płynie wtedy bardzo osobista opowieść. Nieraz czułem się jak prawdziwy spowiednik.
Ludzie przeważnie się boją i gdy zobaczą namiot zadają typowe
pytanie: - Czy pan się nie boi? Tu
wymieniają niedźwiedzie, wilki, żmije. Potem
rozmawiamy.
Razu pewnego nadeszła od Smereka
para turystek w wieku średnim. Jedna z pań milczała permanentnie, druga
najpierw zapytała, czy widziałem tu niedźwiedzia i nie czekając na odpowiedź zaczęła
mi robić wykład, jak należy się zachować w czasie spotkania z niedźwiedziem.
„Bo panie w telewizorze to one mówiły, że trzeba tak i tak. A
one w tej telewizji to wiedzą najlepiej jak jest”. A ja zorientowałem się, jakiego
kobitka ma stracha, gdy ona gadaniem za siebie i koleżankę (ta rozglądała na wszystkie strony, przeważnie obserwując krzaki) starała się ten
strach przykryć. Słuchałem kazania cierpliwie i myślę sobie: - doleję oliwy do
ognia, podsycę obawy pań, zobaczymy co będzie, w końcu mam ksywkę jajcarz. Pani skończyła mówić, a ja pytam:
- Panie szanowne to wracają do Smereka,
czy idziecie do Cisnej?
- A co? Zapytała
podejrzliwie moja rozmówczyni.
- A to, że jakbyście
przykładowo szły do Cisnej, to najpierw jest Okrąglik.
- To my wiemy z mapy
– słyszę odpowiedź.
- Ale z mapy nie
dowiecie się, co zdarzyło się przedwczoraj – tu zawiesiłem glos.
- I co się takiego
zdarzyło? – pada pytanie, ale wyraźna nutka niepewności w tym pytaniu jest
a jakże.
- Ano to, że szła
samotna turystka ze Smereka do Cisnej. I znowu milczę.
- I co? I co?
- Niedźwiedź
ją pogonił. Ona najpierw uciekała ……
- I co? I
co?
- Uciekała ci ona aż w
końcu wskoczyła na drzewo, bo to była artystka sprawna, gdyż atoli w
Bieszczadach nie tak łatwo na drzewo wskoczyć i na tym drzewie dosiedziała nockę całą aż do
późnego ranka, kiedy nadeszli pierwsi turyści męscy idący od Cisnej. A wygodnie jej nie było. Podobno
jak ją zdejmowali z tego drzewa to leciała im przez ręce, jak się to potocznie
mówi. Znaczy najadła się strachu nieźle i wszystkie członki, ile ich tam miała, jej ścierpli.
Pani zamilkła i trawi informację. Czekam cierpliwie.
- To co pan
radzi?
- Ja? A
co ja mogę? Trwam tu na szczycie z duszą na ramieniu, zejść się na razie boję,
bo podobno także wilki się pokazały, jednak jedzenie się kończy i nie mam
wyjścia, w końcu zejdę.
- To może
razem zejdziemy? Pan się spakuje szybko i zejdziemy razem! Padła propozycja.
- No nie,
dziękuję, mam nóż i jeszcze trochę jedzenia, przenocuję ostatni raz. Poza tym nie lubię szybko .....
Nastąpiła długa cisza, po czym pani wstała i zapytała
koleżanki; - To co robimy?
Ta zamiast odpowiedzi natychmiast wyciągnęła rękę w stronę Smereka (znaczy wracamy!). Niemowa jakaś ona była czy cóś?
I one, te turystki, wzięły wtedy i poszły. Obie poszły, żeby
niedomówień nie było, bo teraz mam narzeczoną.
- No, myśliwy, nie udało ci się. Za karę musisz mi zrobić dobrze.
Na drugi dzień myśliwy idzie się zemścić. Celuje do niedźwiedzia, a niedźwiedź myk-myk-myk
i już jest przy myśliwym.
- No, myśliwy, znasz zasady.
Myśliwy nie daje za wygraną. Na trzeci dzień idzie do lasu, celuje, a
niedźwiedź myk-myk-myk, już stoi przy myśliwym i mówi:
- Oj, myśliwy, coś mi się wydaje, że ty wcale nie przychodzisz polować...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz