Alexandra
David-Neel (1869-1969) nazywana jest najbardziej zdumiewającą kobietą XX wieku.
Dzięki swym podróżom, pisarstwu i odkryciom zyskała międzynarodową sławę.
Zafascynowana
filozofią Dalekiego Wschodu, jako pierwsza Europejka dotarła na początku XX
wieku do szczególnych miejsc w Tybecie,
do stref zamkniętych dla cudzoziemców.
Swym lekkim piórem oddaje atmosferę
wyprawy, opisując praktyki magiczne, techniki medytacji, rytuały i niezwykłości
ezoterycznego świata, w którym tybetańscy mnisi w sposób niesamowity pokonują
ograniczenia własnego ciała.
Po
wielu latach podróży po Tybecie i
przejściu licznych treningów buddyjskich
i jogicznych w Himalajach, osiągnęła nie tylko godność lamy, poznała również i opisała zjawiska, które Zachodowi znane są
jedynie z dawnych legend tybetańskich.
Podczas mojego pobytu w Podangu miało miejsce dziwne wydarzenie.
Sidkong
tulku,
zostawszy maharadżą, chciał sprawić,
by jego poddani zrezygnowali z przesądów i zaczęli praktykować prawowierny
buddyzm. W tym celu zaprosił mnicha należącego do szkoły filozoficznej rodem z południa,
by podjął się misji zwalczania antybuddyjskich zwyczajów, takich jak
czarownictwo, kult duchów i picie napojów wyskokowych. Zakonnik imieniem Kali Kumar przystąpił do dzieła.
Maharadża-lama jako przełożony
klasztoru miał w Podangu mieszkanie,
w którym zatrzymywał się przy rzadkich okazjach, gdy odprawiał ze swoimi
mnichami nabożeństwo. W czasie mojego pobytu w klasztorze przyjechał, by
spędzić tam dwa dni. Przed wieczorem wypiliśmy razem herbatę, rozmawiając o
misji Kali Kumara, oraz o innych
środkach, jakie należało przedsięwziąć, by oświecić górali i wyleczyć ich z
głęboko zakorzenionych poglądów.
- Nie
można
– powiedziałam – dowiedzieć się prawdy,
jaki był Padmasamghawa, który głosił w Tybecie swoje nauki. Natomiast pewne
jest, że Tybetańczycy – „czerwone czapki” z Sikkimu – zrobili z niego bohatera
legend, zachęcającego do pijaństwa i do absurdalnych, wręcz zgubnych praktyk.
To zły duch, któremu nadali jego imię i którego wynieśli na ołtarze, tak jak i
pan to robi – dorzuciłam i z uśmiechem wskazałam statuetkę wielkiego maga,
stojącą w głębi pomieszczenia. U jego stóp płonęła lampka.
- Żałoba….
Powiedziałam i zamilkłam, ledwo rozpocząwszy zdanie.
Nagle coś mi przerwało. Nikt się nie odezwał, w
pokoju panowała kompletna cisza, jednakże bardzo wyraźnie czułam czyjąś
obecność. Trzeci, niewidzialny rozmówca włączył się do naszej pogawędki.
- Nic się
nie uda, czegokolwiek będziesz próbował – mówił – Mieszkańcy tego kraju należą do mnie. Jestem od ciebie silniejszy.
Słuchałam tych słów zaskoczona, bo one nie były
wyrażone dźwiękiem. Może odezwało się echo moich wątpliwości co do sukcesu reformy
planowanej przez maharadżę?
Wtedy odezwał się on
sam.
Odpowiedział na to, czego nie wymówiłam głośno
– rozmawiał z niewidzialnym przeciwnikiem o swoich planach.
- Czemu
miałoby mi się nie udać? – zapytał. Wiem,
że trzeba będzie bardzo dużo czasu, żeby zmienić poglądy wieśniaków i niższych
duchownych. Czczone przez nich demony nie poddadzą się tak łatwo, nie chcąc
umierać z głodu. Ale niezależnie od tego racja będzie po mojej stronie.
Śmiał się robiąc aluzje do praktykowanego przez czarowników zwyczaju składania złym duchom ofiar ze zwierząt…..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz