Zdarzyło się, że panowie którzy akurat bawili w Kołybie, zapragnęli napić się czegoś mocniejszego. Pieniądz wyjechał na stół i pojawiła się konieczność jazdy do sklepu po napitek. Panowie zapodali pomysł i zerkali na siebie nawzajem, oczekując, aż ktoś zgłosi się na ochotnika.
Akurat miałem czas, a ponieważ bardzo lubię
jeździć na rowerze, tudzież żartować, więc zaświtał mi pomysł i mówię: -
Ja pojadę. Pojadę i przywiozę wam taką
wódkę, jakiej jeszcze nie piliście. A
przecież panów doświadczonych w tej dziedzinie trudno czymś zaskoczyć. W każdym
razie patrzyli na mnie z pewnym niedowierzaniem, jednak znali przecież jedną z
ksywek Zbyszka – jajcarz.
Plecak i stojąc na pedałach szurnąłem w dół do Smolnika. Uwinąłem się w obie strony hop siup. Wracałem, radość
dodawała sił, dlatego podjechałem z fasonem aż do samej Kołyby. A to łatwe nie jest.
Patrzę: - panowie stoją na wysokim tarasie w miłym
oczekiwaniu na zbliżający się miodek.
- No i
jaką wódkę przywiozłeś? – pyta z góry któryś z najbardziej niecierpliwych
panów.
A ja powoli, tudzież starannie odstawiam rower pod drzewo, wchodzę do góry po osobiście i z miłością
wykonanych schodach. Już jestem wewnątrz, panowie w tym czasie także weszli do
środka, z tarasu mają bliżej.
Stajemy naprzeciwko siebie i następuje finał: - Piliście Skarpetkówkę? Panowie opuścili z wrażenia ręce (co widać) i robią duże oczy (twarze chronimy), bo azaliż na stole lądują dwie butelki omawianego napitku.
I mówię: - Po pierwsze primo jechałem w obie strony skrótem tą starą kamienistą drogą łemkowską nad Osławą. Butelki należało opakować, aby się nie zbiły. Przecież wtedy byłoby nieszczęście.
Więc po drugie primo: - Nieprawdaż?
Prawdaż! Prawdaż! - Odpowiedzieli zadowoleni panowie ochoczo, oraz zgodnym chórem, pomału szykując się do konsumpcji, a ja korzystając z tych jednoznacznie uroczystych chwil, poszedłem fotografować kanie, ponieważ wokół była niepowtarzalna bieszczadzka jesień.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz