Znowu zawitałem w ulubione miejsce. Pada – krople tak usypiająco uderzają o tropik, a ja jestem po posiłku i robi mi się niezwykle miło, jakby mi matka śpiewała kołysankę.
Oderwanie od codziennego rytmu jest godne i sprawiedliwe oraz chwalebne. Nawet gdybym chciał, to nie mam co robić – przecież pada i w tej bieszczadzkiej krainie to pogoda ustala porządek dnia. Wszystkie plany zależą tu od pogody.
Garnek i miskę wystawiłem na łapanie
deszczu, pełną butlę przyniosłem rano, zawsze trzeba być gotowym na
trzydniówkę. Bo może tylko siąpić i niewiele nazbiera się w wystawionych na
zewnątrz naczyniach, a woda w potoku po trzydniowym deszczu jest jeden dzień
mętna – trzeba gotować, żeby opadł osad, a jeszcze suchego zapasu szyszek nie
przygotowałem.
Atoli pada ostro, czyli będzie dobrze - po
godzinie takiego deszczu będę miał dwa litry deszczówki – i z tą myślą
usypiam...
I
tak dobrze i tak dobrze, nie trzeba narzekać, raczej dziękować, zawsze
dziękować za ten monotonny werbelek usypianki deszczowej.
Budzę się 4.30 i wita mnie pogodny, kolorowy świt!
Coraz więcej światła. Leżę i kontempluję. Słychać głos zaniepokojonego kozła, od strony krzyża schodzą w dół dwie sarny. Na zakręcie ścieżki podskakuje lis polując na myszy, z dołu od potoku odzywa się derkacz, w suchą sosnę obok namiotu stuka dzięcioł. Cudnie! Cudnie! Przyroda się budzi ociekając obfitą rosą.
Wyciągam kolejnego kleszcza, tym razem maleńkiego, to już trzeci taki – jasny, mniejszy od ziarnka maku, na szczęście w wygodnym do operacji wyjmowania miejscu – z boku uda. Pyk spirytusem salicylowym po usunięciu owego i nawet nie swędzi. Dwa kroki od namiotu zbieram garść jagód na śniadaniowy deser, po czym następuje ceremonia przygotowania jedzonka.
Nadzwyczaj szybko się chmurzy i wnet jest po słońcu, a
nawet wygląda jakby miało padać. Ustawiam więc znowu miskę i garnek na łapanie
deszczu i fruu do namiotu bo właśnie lecą pierwsze krople.
Jak
dobrze, jak dobrze! Leżę w śpiworze i chociaż tyle godzin spałem, ponownie
nadpływa senność - to te krople niosące milusińskie wspomnienia z dzieciństwa
tak kołyszą do snu....
Wszędzie covid, spadki na giełdach, wybory za wielką wodą, a Pan relacjonuje pobyt w Bieszczadach. Coś pięknego. Nie dać się zwariować to podstawa.
OdpowiedzUsuń