Kto z Czytelników miał tę książkę w ręku, lub
tylko wyguglował, wie, że „Cesarz”
– Ryszarda Kapuścińskiego, reportera
o światowej sławie, to rzecz o Etiopii
i rządach Hajle Selasje.
Monarcha sprawował władzę z pomocą wypróbowanych metod:
kija i marchewki. Kij był dla narodu, marchewka dla dworzan. Tajna policja,
szpiedzy, donosy, naród należało łupić, tolerować głód, przeciwników władzy
postraszyć, uwięzić, jeśli to nie wystarczało zastosować tortury niewielkie,
albo średnie. Przy braku reakcji na opisane perswazje – zabić.
Władca stworzył wiele niecodziennych stanowisk
pałacowych. O Moździerzyście był wpis
wczoraj.
Był także Poduszkowy,
którego jedyne zadanie polegało na bieganiu za jaśnie panem i podkładaniu mu poduszek
pod nogi, gdy ten siadał na krześle. Pan był bowiem wzrostu niewysokiego, a
dostojna władza wymagała krzeseł wysokich, żeby z góry patrzeć na podwładnych.
Stopy pana nie mogły bez sensu majtać w powietrzu, czy tylko zwisać smętnie
ponad podłogą. Krzesła były wysokie, jednak wysokości różnej i dlatego
poduszkowy dysponował sześćdziesięcioma nadzwyczaj skrzętnie dobranymi rozmiarami poduszek, aby każda była w sam raz, a dobry pan
podkreślał swą godność nogami, opartymi ani za wysoko, ani za nisko, lecz w sposób właściwy tak, jak należy.
Był Pieskowy,
który w czasie audiencji, gdy pan siedział, a wszyscy obecni stali, biegał za
ulubionym pieskiem pana o imieniu Lulu
i ścierał mocz z butów notabli, ponieważ bowiem azaliż pasja Lulu opierała się na dwóch zasadach: - bieganiu po sali i radosnym sikaniu na buty wybranych.
Dziwne pomysły władcy? Każdemu satrapie odbija. Na przykład polskiemu dobremu panu Jarosławowi usługuje z tylnego siedzenia Łupieżowy, co widzieliśmy w Sejmie.
Zdjęciowo Ogrody Zamku Warszawskiego.
Oto wydaje mi się że zabawny rozdział o myśleniu:
„No wiec w rok po owym powstaniu w Godżam, które ukazując zaciekłą i
bezwzględną twarz ludu poruszyło pałacem i napędziło lęku wyższym dostojnikom –
ale nie tylko im, bo i nam, sługom podrzędnym, też skóra zaczynała cierpnąć,
spotkało mnie osobliwe nieszczęście, gdyż syn mój, Hailu, w tych przygnebiających latach student uniwersytetu, zaczął
myśleć.
Tak jest, zaczął myśleć, a muszę objaśnić cię,
przyjacielu, że myślenie było w tamtych czasach dotkliwą niedogodnością, a nawet
kłopotliwą ułomnością i jaśnie wysoki pan w swojej nieustającej trosce o dobro
i wygodę podwładnych nigdy nie zaniedbywał starań, aby ich przed tą niedogodnością i ułomnością chronić. Wszak po cóż mieli tracić czas, który
powinni oddawać sprawie rozwoju, zakłócać swój spokój wewnętrzny i nabijać
głowy wszelką nieprawomyślnością?
Nic przyzwoitego i łagodnego nie mogło wyniknąć z
faktu, że ktoś postanowił myśleć, albo nieopatrznie i wyzywająco wdał się w
towarzystwo tych, którzy myśleli. A taką, niestety, nieostrożność popełnił mój
lekkomyślny syn, co jako pierwsza zauważyła moja żona, której instynkt matczyny
podpowiedział, że nad naszym domem gromadzą się ciężkie chmury, i która pewnego
dnia powiada mi, że chyba Hailu
zaczął myśleć, ponieważ wyraźnie posmutniał.
A tak było wtedy, że ci, którzy rozglądali się po
cesarstwie, i zastanawiali się nad tym, co ich otaczało, chodzili smutni i
zamyśleni, z jakąś niespokojną zadumą w spojrzeniu, jakby przeczuwając coś
nieokreślonego, niewypowiedzianego, najczęściej spotykało się takie twarze wśród
studentów, którzy – dodajmy tu – sprawiali naszemu panu coraz więcej
przykrości. Aż dziw, że policja nigdy nie wpadła na ten trop, na ów związek
między myśleniem a nastrojem, ponieważ gdyby w porę dokonała tego odkrycia,
łatwo mogłaby unieszkodliwić pomienionych myślicieli, którzy swoim
malkontenctwem, sarkazmem i złośliwą opieszałością w okazywaniu zadowolenia tyle
utrapień i kłopotów sprowadzili na głowę czcigodnego pana.
Cesarz jednak, większą okazując bystrość niż jego
policjanci, rozumiał, że smutek może nakłaniać do myślenia, zniechęcenia,
gwizdania, zwisania i dlatego nakazywał w całym cesarstwie rozrywki, zabawy,
tańce, przebierańce. Sam dostojny pan polecał pałac oświetlać, ubogim uczty
wydawał, do wesołości zachęcał. A kiedy się najedli, wytańczyli, pana swojego
chwalili. I trwało to latami, a tak już owa rozrywka ludziom głowy zatkała,
zaszpuntowała, że kiedy się spotykali, tylko o rozrywaniu gadali, śmiechem
przebijali, dziwostwory wspominali, baśnie powtarzali. A chociaż bieda, ale
zabawa. Chociaż marnie, ale figlarnie. Choć goło, ale wesoło. A tylko tym,
którzy myśleli, widząc, jak wszystko szarzeje, karleje, w błotku się tapla, w
liszaj obłazi, ani do figlów było, ani do wesołości. Przy tym jeszcze utrapienie
wszystkim sprawiali, do myślenia ich nakłaniając, ale inni, choć nie myślący,
mądrzejsi byli, nie dawali się wciągać i jeśli studenci brali się do gadania,
wiecowania, ci uszy zatykali i czym prędzej znikali.
Bo po co wiedzieć, jeśli lepiej nie wiedzieć? Po
co trudniej, jeśli można łatwiej? Po co gadać, jeśli dobrze pomilczeć? Po co
wdawać się w sprawy cesarstwa, jeśli w swoim domu tyle do zrobienia, do
kupienia? Otóż przyjacielu, widząc, w jak niebezpieczną wyprawę puszcza się mój
syn, starałem się odwodzić go, odciągać, do rozrywki zachęcać, na wycieczki
wysyłać, już nawet wolałbym, żeby nocnemu życiu się oddawał niż tym
potępieńczym spiskom i manifestom. Wyobraź sobie to moje strapienie,
zgnębienie, że ojciec w pałacu, a syn w antypałacu, że wychodzę na ulicę
chroniony przez policję przed własnym dzieckiem, które manifestuje, kamieniem
się zamierza. Mówiłem mu – a dajże ty spokój z myśleniem, do niczego ono nie
prowadzi, zostaw myślenie, weź się za swawolenie, popatrz na innych, którzy
mądrych słuchają, jak chodzą pogodni, czoła mają bezchmurne, myślą nie skażone,
śmiechem się przebijają, w rozrywce wyżywają, a jeśli już strapienia ich
nachodzą, to takie, jak by tu kieszeń nabić.
A pan nasz czcigodny ku podobnym zatroskanym, zabieganym zawsze dobrotliwie się odnosi, zachęca, popiera i o tym jak by tu im ulżyć, ocieplić, nieustannie myśli. Lecz Hailu na to – a jakże tak nie myśleć? Jakie może być przeciwieństwo między myślącym a mądrym? Jeżeli kto niemyślący, to znaczy, że niemądry. A właśnie że mądry – ja na to. Bo ów myśl swoją w bezpieczne miejsce nakierował, w ustronie, w zacisze, a nie między młyńskie koła huczące, miażdżące, a tam w cichości tak je uklepał, przyklepał, że nikt nie może się przyczepić, oskarżyć. A i on sam zapomniał, gdzie ona jest ta myśl i bez niej nauczył się obywać”.
Ten fragment również został mocno w moim pamięci. A ogólnie, 'Cesarz" jest książką absolutnie genialną - jak na dłoni pokazującą, że nie ma takich absurdów, w które nie potrafiłyby zabrnąć całe kraje i wspólnoty ludzi takich jakich wszędzie indziej na świecie. Łatwo też opisaną tam rzeczywistość odnieść do wielu miejsc pracy... Smutne to i niesamowite jednocześnie. W takim kontekście bardzo rozumiem Pański styl życia i podziwiam. Wszystkiego najlepszego życzę!
OdpowiedzUsuń