Dziś tylko zdjęcia.
Astronomia Finansowa wykorzystywana do skutecznej gry na FOREX, kontraktach terminowych i ETF. Daty zwrotne wielokrotnie udowodniły swoją moc. Można dzięki nim osiągnąć wolność finansową.
Król Midas był władcą absolutnym, co jak wiemy uzależnia i deprawuje. Był to czas, gdy jeszcze nie rozbudziła się u króla chorobliwa namiętność do złota, na razie dręczył go inny problem. Midasowi urosły ośle uszy, a wiedział o tym oczywiście on sam, tudzież jego fryzjer.
Fryzjer nie mógł się z nikim podzielić
swoją wiedzą, ponieważ tyran pod groźbą śmierci, surowo mu tego zabronił. Sługa
nosił więc w sobie tę trochę zabawną tajemnicę przez całe lata, a ciążyło mu to
coraz bardziej i bardziej. W końcu myślał tylko o jednym: jakimś bezpiecznym
sposobem zrzucić z siebie zatajany sekret.
Pewnego
dnia szedł nad rzeką, było pusto, jak okiem sięgnąć żywej duszy. Fryzjer pojął, że jest sam, wpadł na genialny, jak mu się wydawało, pomysł, ukląkł, wygrzebał dziurę w ziemi, pochylił się i dopiero wtedy
do dziury wykrzyczał na całe gardło, że król Midas ma ośle uszy! W taki oto sposób ulżył sobie raz na zawsze!
Zrobiło mu się na duszy błogo i lekko. Jak się okazało, fryzjer był jednak w błędzie, że wykrzyczana na odludziu tajemnica
nie dotrze do poddanych. Oto z dołka wyrosła trzcina. Rosła i rosła, aż urosła
i zaczęła szumieć na wietrze, snując swoją opowieść. Odtąd każdy poddany już wiedział,
dlaczego król nawet w największy upał nosi na głowie wielką mitrę, zamiast złotej korony – on po
prostu zakrywał swoje uszy.
PS. Bajka nie wspomina, jak potoczyły się losy fryzjera, bo Midas rozumował logicznie, oraz był okrutny, atoli zostawmy to
niedomówienie.
Ten żartobliwy psychologiczny
myk wszedł do innych baśni: - Kiedy zła siostra zabije dobrą siostrę, na
mogile wyrasta wierzba. Idzie pasterz, zetnie gałązkę, jest fujarka, a ona sama
gra, póki winowajczyni nie ukarzą. Grób woła pełnym głosem. Z ziemi wyrasta
roślina, która wyraża sedno rzeczy – nie podlega zastraszeniu, mówi ludzkim
głosem, a jej komunikat to sama prawda: - jest zbrodnia – powinna być kara.
Pierwsze moje życzenie jest dość skromne. Dotyczy
ono powolnej likwidacji kłamstwa w życiu politycznym i społecznym. Kłamstwo
bowiem rozkwita w państwie demokratycznym i totalitarnym – w pierwszym jest
równouprawnione z prawdą, a w drugim upowszechnia je rząd i wspomaga cenzura.
Spełnienie mego pierwszego życzenia nie naruszy tych okoliczności bezpośrednio.
Ma jedynie powstać sprzężenie zwrotne pomiędzy publicznym kłamstwem i kłamcą.
Dzięki
temu okłamujący bliźnich sami będą się demaskować. I nie jest ważne, czy chodzi
o rzeczników rządowych, komentatorów TV, opozycjonistów, propagandystów,
zawodowców reklamy, lub przedstawicieli różnych religii.
Otóż
kłamca zdradzi się przez to, że kłamiąc wyda przeraźliwy krzyk bólu. Kto bowiem
będzie kłamał, ten odczuje natychmiast przeszywający ból.
Co prawda umiejscowienie tego bólu będzie dla
kłamiącego zawsze niespodzianką. Nikt nie będzie wiedział z góry, czy kłamiąc
odczuje kolki nerek, rwanie zębów, czy boleści brzucha. Gdy przestanie kłamać,
ból przetrwa jeszcze jakiś czas, jako kara i ostrzeżenie.
W
pierwszych miesiącach po wprowadzeniu mego systemu będziemy biegali nieco
oszołomieni wrzaskami dochodzącymi zewsząd. Wnet jednak zauważymy, że to się
opłaca.
Wolno też optymistycznie przypuścić, że po jakimś czasie zrobi się ciszej, ponieważ zainteresowani pojmą, jakie są koszty własne kłamstwa.
Niestety rzecz komplikuje to, że kłamstwo w postaci czystej występuje równie rzadko jak święta prawda.
Zwykle
proponują nam mieszankę obojga. Ponadto wielu ludzi kłamie w dobrej wierze
mówienia prawdy.
Aby wyjaśnić, jak to przezwyciężę, dodam kilka
słów o technicznym zapleczu mojej metody.
Otóż
istnieje niewidzialny system światowej kontroli, izolowany od rządów i
wszelkich innych interwencji, który z szybkością światła bada zawartość prawdy
w tym, co się głosi publicznie. Czyli co się mówi w knajpie, albo pod kołdrą
przed zaśnięciem nie liczy się i wtedy można dalej łgać ile wlezie.
Sieć
komputerów bada słuszność głoszonego, oraz jego możliwych skutków społecznych.
Kiedy ktoś na przykład oświadczy, że istnieje tylko
jeden Bóg – Allach czy Jehowa – nic mu się nie dzieje. Gdy jednak powiada, że w
imieniu tego Boga należy zabijać pewne osoby, albo zakręcać jakieś krany, ten
dostaje ischiasu, niejako w postaci strzału ostrzegawczego przed dziób. Lecz
bóle krzyża będą go dręczyły przez trzy dni.
Kto głosi 60- procentowe kłamstwo, zostanie
sparaliżowany w 60 % na sześć tygodni, itd.
Komputery
posiądą dokładne cenniki dla wszystkich kłamstw w rozmaitych mieszaninach z
prawdą. To, czego nie ma w cennikach, wyląduje na moim biurku, bo ja będę
najwyższą instancją decydującą co jest, a co nie jest kłamstwem.
Oczywiście podjęte zostaną rozpaczliwe wysiłki, by utworzyć jakieś
szanse dla kłamstwa. Zjawią się fanatycy, czy propagandziści, gotowi dalej
kłamać, otrzymają bowiem odpowiednie podwyżki uposażeń jako nawiązkę za ból.
Powstaną też odpowiednie stanowiska w mediach, których zadaniem będzie
wyciszanie wszelkich stękań. Stamtąd będzie dobiegał cały chór wrzasku.
Nie
umiem przepowiedzieć, jakie skutki wywrze na nasz świat ten bolesny proces
nauczania. Trzeba się będzie liczyć z okropnymi scenami, na przykład na
zjazdach politycznych, czy na dorocznych zebraniach akcjonariuszy różnych firm,
bo ograniczona odpowiedzialność nie uratuje zarządu przed boleściami. Prywatnie
spodziewam się po mym męczycielskim wynalazku wielu miłych godzin.
Pozostawiam każdemu nieograniczone prawo kłamania, tyle że będzie musiał płacić rzeczoną cenę. Każdy może sobie wyobrazić, jak świat wyglądałby w rok po spełnieniu mego pierwszego życzenia.
Szamil Basajew.
Pisałem nie raz, że powinniśmy uczyć się od
naszych wrogów i odpłacać im pięknym za nadobne, według zasady „kto mieczem
wojuje”.
Odkąd uznałem kk za wroga wolności, kiedy tylko
przeczytałem, czy usłyszałem, że ta organizacja mafijna czegoś zabrania, coś
potępia, albo tylko nie pochwala, zaraz zgłębiałem temat, ponieważ z tych
właśnie materiałów mogłem wyłuskać kolejne ziarno ukrywanej prawdy.
Tak
samo jest z Rosją. Nie moją rolą jest zastanawianie się nad zrozumieniem
„rosyjskiej duszy”, skupiam się na tym, co także dziś boli rosyjskich speców od
mocarstwowej ideologii.
Czeczenia. Dwie pełnoskalowe wojny z
Rosją.
W niepodległej Estonii
po wprowadzeniu własnej waluty pozostały miliardy bezwartościowych rubli. Po
rozpadzie Rosji zostały tam góry
rubli, które miał odkupić rosyjski rząd. Moskwa
targowała się z Estończykami, ci zaś niespodziewanie
sprzedali całość według przelicznika sto dwadzieścia dolarów za tonę nic
niewartych rublowych banknotów kupcom z Czeczenii.
Inni czeczeńscy emisariusze zaczęli zgłaszać się do centralnego banku Moskwy z podrobionymi awizami, na których
podstawie przekupieni rosyjscy bankierzy wypłacali im następne miliardy rubli.
Gospodarkę w Groznym zastąpił czarny
rynek i kontrabanda, a handel w całości przeniósł się na bazar, gdzie na zakupy
zjeżdżano nie tylko z Kaukazu, ale i
z połowy Rosji. Bo kupić można tu
było dosłownie wszystko.
Liczba
chętnych do robienia interesów w Czeczenii
stale rosła. Powstawały sojusze polityków i mafii, jedni chcieli handlować z
Zachodem, drudzy z państwami arabskimi, a jeszcze inni z Rosją. Chodziło tylko o pieniądze, a nie o politykę.
Kreml niby zaciskał blokadę, szykując
się do drugiej wojny, ale kto miał się bogacić i to po obu stronach, ten się
bogacił, ponieważ fakty pokazywały, że prawdziwi ojcowie chrzestni większości
mafii czeczeńskich zasiadali na Kremlu.
Każdy
władca zwalcza przeciwników, bo się ich boi. Zwalcza na różne sposoby, a
wszystkie w dłuższym terminie okazują się nieskuteczne, ponieważ po pierwsze
primo nic nie trwa wiecznie, także każde imperium ma swój kres, a po drugie primo
martwy przeciwnik, czyli już tylko legenda, mit, jest o wiele groźniejszy, bo
mitu nie zabijesz. Bohater legendy, jego słowa, dostają życie wieczne.
I rzecz
ważna – ostrożnie z ufnością, nie należy nikomu do końca wierzyć. Polityka jest
brudna (dobrze że niewiele wiemy, bo inaczej człowiek by zwariował). Służby ze sobą współpracują ponad oficjalnymi
podziałami.
Dżohara Dudajewa zabiła amerykańska
rakieta kierowana na sygnał telefonu satelitarnego, z którego rozmawiał.
Szamil Basajew zginął przez prezent - militarny
gadżet wyprodukowany w Izraelu.
Precz z propagandą, liczy się tylko źródło, dlatego
swego czasu sięgnąłem do książek sotennego
Chrina. Poza tym historia weryfikuje postaci i powoduje nieoczekiwaną
zmianę miejsc na podium - Chrin okazał
się bohaterem, a generał Świerczewski łachudrą.
Więc kogo
Rosjanie w Drugiej Wojnie Czeczeńskiej uznawali za największego wroga? Szamila Basajewa między innymi. No to posłuchajmy,
co pod koniec wojny Szamil miał do
powiedzenia:
- Jestem Szamil
Basajew, osiemnastokrotnie zabity – rzucił na powitanie.
- Nie boi
się pan, że …..
- Ja to
proszę pana niczego się nie boję.
Z jego żywej twarzy wprost tryskały energia, dzika
siła życia, niebezpieczna inteligencja i jakiś trudny do nazwania czar.
- To było
dla pana chyba niezwykłe lato. Najpierw ogłoszono pana emirem Kaukazu, wkrótce
zaś największym terrorystą. A za kogo pan sam się uważa? Kim pan jest?
Zbawicielem Kaukazu? Biczem Bożym? Wojownikiem? Mężem stanu?
- Jestem
zwykłym muzułmaninem, staram się żyć, jak przykazał Wszechmogący.
- Zwykły
muzułmanin, który zostaje uznany za przywódcę świętej wojny przeciw niewiernym?
Jeszcze niedawno głosił pan, że największym zagrożeniem dla czeczeńskiej
niepodległości jest muzułmański fanatyzm.
- I nie
zmieniłem zdania. Prorok Mahomet powiedział, że trzy śmiertelne zagrożenia dla
islamu to wojujący bezbożnicy, muzułmańscy uczeni, którzy fałszywie tłumaczą
Koran i fanatyczni ignoranci. To ich miałem na myśli, mówiąc o muzułmańskim
fanatyzmie. Fałszywymi uczonymi są sprzedajni mułłowie oszukujący wiernych, by
przypodobać się bezbożnym tyranom, a wojujący bezbożnicy to oczywiście
Rosjanie.
- Porozmawiajmy
o pańskim nawróceniu. Jeszcze pięć lat temu słynął pan jako partyzancki
komendant, ale chyba nikt nawet nie przypuszczał, że zostanie pan jednym z przywódców
świętej wojny, muzułmańskiego powstania na Kaukazie.
- Prawdziwym muzułmaninem uczyniła mnie wojna.
Wszyscy rodzimy się mahometanami. I pan i ja przyszliśmy na świat jako dzieci
Wszechmogącego. Nie potrafimy jednak od pierwszych dni odnaleźć prawdziwej
drogi, potykamy się, błądzimy po omacku. Błądzą też nasi przewodnicy, nasi
ojcowie, kapłani. Często w najlepszej wiedzy sprowadzają nas na manowce. Ja też
błądziłem przez lata. Ceniłem wartości, które były kłamstwem. Jeszcze podczas
poprzedniej wojny walczyłem pod sztandarem „Wolność albo śmierć”. Dziś walczę
też za wiarę. Pojąłem, że rzeczy, w które dotąd wierzyłem, są jedynie ułudą, że
przemijają. A jedyną wieczną wartością jest wiara we Wszechmogącego. Że tylko
ona daje nadzieję i pokój. Nie doszedłem do tego z niedzieli na poniedziałek.
Dojrzewałem. Pięć lat temu, kiedy zaatakowała nas Rosja, świat zachodni –
strażnik tych wszystkich najświętszych wartości, jak równość, wolność,
sprawiedliwość, braterstwo, swobody obywatelskie – odwrócił się od Czeczenii.
Zdradził nas jak ladacznica, która idzie z tym, kto więcej płaci. Ta sprawa
wiele nas, Czeczenów, nauczyła. Zobaczyliśmy fałsz naszych mistrzów.
Zrozumieliśmy, że możemy liczyć tylko na siebie i miłosierdzie Allaha. To dało
nam olbrzymią siłę.
- A jak
zmieniło to Czeczenów?
- Ogromnie.
Dziś do wojny z Rosją stajemy już jako zupełnie inni ludzie. Walczymy nie tylko
o wolność, ale i za wiarę. Nie tylko moi mudżahedini, ale też niemal wszyscy
Czeczeni zaczęli szukać w Koranie odpowiedzi, jak żyć. Jeszcze pięć lat temu
liczni wśród nas ci, co się nie modlili, pili alkohol, palili papierosy,
sięgali po narkotyki. Dziś niewielu takich pan znajdzie, a w mojej armii nie ma
ich wcale. Ja też rzuciłem tytoń. Niedawno dla moich mudżahedinów kupiłem w
Rosji mięso, teraz przychodzą do mnie jeden po drugim i tłumaczą, że nie chcą
go jeść, bo pochodzi z bydła, które w Rosji zaszlachtowano niezgodnie z
muzułmańskim obyczajem. Będę je musiał rozdać.
- Czy nad Czeczenia nie krąży widmo
muzułmańskiego fanatyzmu?
- Krąży, krąży.
Jest wśród nas wielu wojujących ignorantów, którzy chcieliby zaprowadzić Boże
porządki w jeden dzień, nie rozumiejąc, że ludzie nie są do tego gotowi.
Zresztą nie tylko sami ludzie. Najczęściej ci, co myślą o Bożych porządkach,
nie mają zielonego pojęcia o Koranie, choć są przekonani, że posiedli całą
mądrość. Jeśli chodzi o mnie, jestem wrogiem zarówno wojującego bezbożnictwa,
jak i wojującego ignoranctwa.
- Szamil Basajew przeciwnikiem skrajności?
Dla wielu jest pan ich uosobieniem.
- Robią ze mnie takiego, sam nie wiem czemu.
- Pana to
dziwi? A rajd na Budionnowsk nie był skrajnym rozwiązaniem? Znaleźć straceńców
gotowych na śmierć i poprowadzić w głąb Rosji, gdy w samej Czeczenii trwa
wojna? To nie skrajność?
- A cóż w
tym skrajnego? Wszyscy kiedyś umrzemy. Takich nas stworzył Wszechmogący. Wybór,
który nam pozostawił, to nie kiedy umrzemy, ale jak. Umrzemy, kiedy taka będzie
jego wola i nic na to nie możemy poradzić, choćbyśmy się ukryli w kamiennej
wieży. Jedyny wybór to jak umrzeć. Ja postanowiłem umrzeć jak wojownik. Cóż w
tym skrajnego?
- Maschadow
mówi, że głupotą i wyjątkową nieodpowiedzialnością z pana strony był najazd na sąsiedni
Dagestan. Że dał pan Rosji powód do wojny.
- A ja
mówię, że głupotą było podpisanie rozejmu z Rosją i dawanie im czasu na
przygotowania do nowej wojny. Wojna by wybuchła tak, czy inaczej. Już wtedy, po
tamtej wojnie, kiedyśmy pobili Rosjan, trzeba było ich zniszczyć, rzucić na
kolana. Tłumaczyliśmy Maschadowowi, żeby nie układał się z Rosjanami, niczego
nie podpisywał. Mówiliśmy mu, że to błąd pozwolić Rosji, by wycofała się z
wojny bez kontrybucji, bez politycznych ustępstw, nawet bez przeprosin i
ukarania odpowiedzialnych za masakry czeczeńskich cywili. Opuścili Czeczenię,
jakby się nic nie stało, jakby nie przegrali wojny. Maschadow się oburzał.
Mówił: „Co też wygadujecie? Popatrzcie tylko kto podpisał się pod układem z
Chasaw-jurtu o zawieszeniu broni. Sam Jelcyn!” bredził o zobowiązaniach, o
prawie międzynarodowym. Daliśmy Rosji cztery lata na spokojne przygotowanie się
do nowej wojny. I dziś ją mamy. Allah ukarał nas za głupotę i pychę, tak, jak
ukarał afgańskich mudżahedinów. Od dawna Rosjanie prowokowali incydenty, tak
czy inaczej znaleźliby pretekst do wojny. Nasze milczenie tylko ich zachęcało.
Uznali to po prostu za dowód naszej słabości.
- Dlaczego
Maschadow tak wierzył Rosji?
- Maschadow
ma duszę romantyka i radzieckiego pułkownika. Pół życia przesłużył w
radzieckiej armii jako artylerzysta. Przywykł wierzyć Moskwie.
- Najpierw razem walczyliście z Rosją, potem rywalizowaliście
o urząd prezydenta. Jeszcze później wasze drogi się rozeszły i zostaliście
politycznymi wrogami, o mało co nie wywołując wojny domowej, a dziś Maschadow
mówi, że znów zgodził się pan pójść pod jego komendę.
- Dziś znowu jesteśmy razem, bo ponownie
zagraża nam wróg. Byliśmy zjednoczeni, bo mieliśmy wroga, Rosję. Podpisując z
nią pokój, Maschadow sprawił, że ten wróg dla wielu Czeczenów zniknął, a
przynajmniej nie wydawał się już straszny. Zaczęliśmy szukać wrogów między
sobą, a tego właśnie chciała Rosja. Ale z Maschadowem wciąż jesteśmy dobrymi
przyjaciółmi, którzy otwarcie, aż do bólu mówią sobie, co się im w nich nie
podoba. Na tym przecież polega prawdziwa przyjaźń.
Walczymy już od czterystu lat. Cała nasza
historia to jedna wielka wojna z Rosją. Jermołow, wojna domowa, zdrady białych
i czerwonych, Stalin, Jelcyn, Putin. Wciąż wojna, wciąż pogromy, zgliszcza,
trupy. Tę wojnę z pokolenia na pokolenie przekazują ojcowie synom. Czeczeni
własną krwią płacą od wieków za rozwiązanie zagadki rosyjskiej duszy. Prochami
naszych przodków usiane są Syberia, pustynie Turkiestanu. Mielibyśmy uwierzyć
Rosji? Przetrwać jako naród możemy tylko w państwie niepodległym, uznanym przez
świat, którego Rosja nie będzie już mogła bezkarnie najeżdżać, grabić, mordować
ilekroć przyjdzie jej na to ochota. Niepodległość jest konieczna, by Rosja nie
miała więcej prawa nas zabijać.
Urywek
z książki „ Kamienne wieże Kaukazu”- Wojciech Jagielski.
Przystanek wymuszony deszczem.
Niektórzy „turyści” i to ze wszystkich krajów, cierpią na konieczność zostawienia śladu po swojej bytności w jakimś widocznym dla innych miejscu.
Kiedyś tylko wydrapywano swoje imię, czy inicjały
gwoździem, dziś działa mazak, lub spray. W rezerwacie Skamieniałe Miasto (Ciężkowice) jest wydrapane (o dziwo finezyjnie
starannym charakterem pisma), polskie imię, nazwisko i na końcu rok 1868. Mam
gdzieś zdjęcie tego napisu, jeśli go znajdę, uzupełnię wpis.
Próbując zrozumieć motywy takiego działania,
pomyślałem, że może to być próba uwiecznienia chwili, a więc rodzaj fotografii
– zamiast cyknąć zdjęcie, pacjent zostawia trwały ślad swojej wątpliwej
fizyczności. Potwierdza to zwięzłą treścią: „Tu byłem” na przykład. Może tak
być, atoli co w takim razie sądzić o wieloznacznej treści nabazgranego słowa; -
„Dupa”? Tudzież taki gościu niszczy przecież dziewiczość każdej powierzchni.
Zwiedzając Rzym, u wejścia do cel w klasztorze św. Franciszka w Fiesole czytamy napis:
„Jeśli
wierzysz – módl się.
Jeśli nie
wierzysz – podziwiaj.
Jeśli jesteś głupi – wydrap swoje nazwisko na ścianie”.
Była sobie raz niepozorna, skromna dziewczynka. Otoczona miłością matki wierzyła w swą szczęśliwą gwiazdę. A sprzyjały temu często powtarzane słowa rodzicielki: - Uwierz w siebie, moja ukochana córeczko!
Jednego razu dziewczynka zapytała:
- Mamusiu,
czemu tata już z nami nie mieszka? Matka wyjaśniła:
- Przystojny mężczyzna często bywa niestały w uczuciach. Jak wiesz, tata jest przystojny. Pamiętaj: - nie należy mylić opakowania z zawartością.
Kiedy przyszła odpowiednia pora, pojawił się chłopak.
Chodzili ze sobą jakiś czas. Dziewczyna chłonęła
wiedzę na własną rękę, wiedząc, że szkoła jest dobra, ale mądra to ona nie
jest.
Dzięki tej indywidualnie zdobywanej wiedzy stawała się
coraz mądrzejsza. Opowiadała bajki z morałem swemu chłopakowi, co mu
imponowało, gdyż poza oglądaniem meczów piłki nożnej, niewiele go interesowało.
Nasza bohaterka intensywnie korzystała z biblioteki, a jej chłopak przystał do
kiboli.
Kiedy do faceta w końcu dotarło, że przy swojej
dziewczynie właściwie jest przygłupem i ona może mu się wymknąć, zapytał, czy wyjdzie
za niego za mąż.
A dziewczyna właśnie dostała pierwszą pracę, gdzie
od razu zauważono jej potencjał. Jednocześnie dobrze wiedziała, że obecny związek, rokowania na przyszłość ma nikłe.
Dlatego odpowiedziała owemu krótko: - Nie.
A
jako, że posiadała wrodzoną delikatność, dalszy ciąg odpowiedzi: - a dymaj się jełopie ze swoimi kibolami – przemilczała. I zerwała
związek.
W pracy szybko awansowała, jednak znając wskazówki
Roberta Kyosaki wiedziała, że mając
pomysł, powinna otworzyć własną firmę i wskoczyć w rynkową niszę, co też w
odpowiednim momencie zrobiła. Przemyślane posunięcie wprowadziło naszą
bohaterkę w fizyczny obszar bogactwa, a więc drugi, bowiem umysłowo bogata już była.
Czuła się wyzwolona, a zrażona dwulicowością otoczenia, po kilku nieudanych związkach, zaczęła ich unikać, coraz częściej szukając samotności w swym ukochanym małym domku pod miastem. Tam nie stroniła od prac fizycznych, dużo chodziła i nie tylko czuła się dobrze, ale była wręcz szczęśliwa. Kiedy zdalny nadzór nad prężnie rozwijającą się firmą zaczął ją męczyć, sprzedała biznes, a pieniądze ulokowała w przemyślanych inwestycjach.
Mocno brzmiały jej w pamięci słowa Osho, że szczęścia nie należy szukać na zewnątrz, ono znajduje się w środku człowieka.
Mijały lata, kobieta starzała się w pogodzie ducha. Przybywało siwych włosów, ogólne przyjazne nastawienie do świata, akceptacja życia takiego jakie jest - to wszystko sprzyjało zdrowiu. Na nic nie chorowała, dopisywała jej sprawność fizyczna, bo jak wiemy wszystko bierze się z głowy i jeśli duch zdrowy, to i ciało także. Do tego poznała bratnią duszę, mężczyznę w jej wieku, z którym porozumiewała się wspaniale. Nie zawłaszczali sobie wolności, on mieszkał sam w swoim niedaleko położonym domu i kiedy oboje mieli ochotę na spotkanie, wtedy się spotykali.
Koniec bajki.
P. S. - Cały szkopuł w tym, że małym dziewczynkom nie
opowiadano w dzieciństwie podobnych bajek, zamiast tego katując je tym
pieprzonym królewiczem na białym koniu.
Przyjaciel podesłał adres do filmiku, który wesprze każdą zagubioną chwilowo, czy też nie wierzącą w siebie "nie tylko dziewczynkę".
https://www.youtube.com/watch?
Wszystko co dobre, jest w miarę proste. Einstein potrafił zadać proste pytanie: - jak wyglądałby promień światła, gdyby można go było dogonić?
I doszedł do zaskakującego odkrycia, że dla
goniącego czas zwalnia. Nie odczuwamy tego, ponieważ nawet w pojazdach
kosmicznych poruszamy się zbyt wolno w stosunku do c.
Poza
tym, gdy zbliżymy się do c, nasze umysły zwolnią, nasze ciała staną się
cięższe, a umysły opanuje błoga świadomość wolno myślącego naleśnika.
Jednym słowem czas jest czwartym wymiarem, a prawa
natury stają się dopiero w wyższych wymiarach prostsze i bardziej spójne. Einstein połączył przestrzeń i czas w
teorii względności.
Trzysta lat temu Newton sądził, że czas wszędzie płynie z taką sama szybkością.
Uważano, że istnieje stały rytm czasu we Wszechświecie. Czas i przestrzeń były
odrębnymi bytami i nikomu nie przyszło do głowy by zjednoczyć je w jedną
wielkość.
Weźmy
pod uwagę równania pola Maxwella.
Dotyczą teorii elektryczności i magnetyzmu, jest ich osiem i są wyjątkowo nieeleganckie, a nawet szkaradne i niejasne. Trudno je zapamiętać, ponieważ czas i
przestrzeń traktują oddzielnie.
Jeśli
jednak potraktować czas jako czwarty wymiar, sprowadzają się do jednego
prostego równania. Jednym mistrzowskim pociągnięciem czwarty wymiar upraszcza
to równanie w piękny, jasny sposób. Teraz jedno proste równanie zawiera tę samą
fizyczna treść co osiem równań spisanych
przez Maxwella ponad sto pięćdziesiąt
lat temu. To jedno równanie opisuje własności prądnicy, radaru, radia, lasera,
telewizora i wszelkiej elektroniki.
- To było jedno
z moich pierwszych spotkań z pojęciem piękna w fizyce: - pisze Michio Kaku - zrozumiałem że symetria czterowymiarowej przestrzeni może wyjaśnić cały
ocean wiedzy fizycznej, która do tej pory zapełniała bibliotekę inżyniera.
Zapisane w ten sposób równania mają wyższą symetrię – przestrzeń i czas mogą się w siebie przekształcać. Zupełnie jak płatek śniegu, który pozostaje taki sam, gdy obrócimy go wokół osi, równania pola Maxwella w postaci relatywistycznej nie zmieniają się, jeśli zamienimy przestrzeń z czasem.
Faktem jest, że jesteśmy zanurzeni w konsumpcji. Otaczają nas tysiące, najczęściej zupełnie niepotrzebnych towarów. Niespecjalnie mnie interesuje, do czego one służą. Aliści bywam na przykład w Złotych Tarasach i w maju 2024 zobaczyłem w jednym ze sklepów gadżet, który zadziałał kolorem (Ooo! Jakie to ładne!) na moje „oko fotografa”. Nie wiedząc, jakie jest przeznaczenie owego, kupiłem „to naczynie”. Okazało się, że nabyłem fajkę wodną. Fajka wodna? – no i co z tego? Postanowiłem sprawdzić walory rzeczy w sesji zdjęciowej.