Od
potoku dobiega świergot ptaków, a świerszcze tak grają, że aż w głowie dzwoni. Śniadanie i radośnie ruszam przed siebie.
Okolica ..... no bieszczadzka! Czas w tej Świątyni biegnie niby niespiesznie, ale biegnie i kiedy wracam, chyli się już kolejny niewysłowiony bieszczadzki dzień, w którym miałem wszystkie rodzaje pogody: - i mgły i wschód kolorowy, czas bezwietrzny i wicher, błękit i burzę.
Okolica ..... no bieszczadzka! Czas w tej Świątyni biegnie niby niespiesznie, ale biegnie i kiedy wracam, chyli się już kolejny niewysłowiony bieszczadzki dzień, w którym miałem wszystkie rodzaje pogody: - i mgły i wschód kolorowy, czas bezwietrzny i wicher, błękit i burzę.
Przyniosłem wodę
(trzy butelki = 4,5 litra) miskę wystawiłem na łapanie deszczu, zapas
szyszek i patyczków jako sucha rezerwa umieszczony w namiocie, pojadłem po drodze jagód i malin, a czuje głód wilczy.
Bo przeszedłem 15 kilometrów, jednym słowem czynny biwakowy dzień za mną. Jeszcze nadlatują pojedyncze gzy, co zapowiada, że znowu będzie padać.
Elektryczność w powietrzu czuje się wyraźnie – wystarczy dotknąć włosów na
głowie. Jeść! Sprawna ceremonia rozniecenia ognia jedną zapałką i już bulgocze w garnku. Wrzucam co trzeba - będzie konkretna gęsta zupa.
A sprawa deszczu wyjaśnia się niebawem: - tylko zjadłem, gdy pociemniało i mrucząc zapowiedziała się burza.
Nadchodzi bardzo miły czas dla najedzonego. Wsuwam się atoli do namiotu, zapisuję te oto słowa i moszczę w śpiworze. Leżę w błogostanie i myślę sobie: - czas na kołysankę deszczową.
I jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki w tropik uderzają pierwsze krople deszczu. Walnęło jakby od niechcenia kilka piorunów, ospale przetoczyło się echo grzmotów i już tylko jednostajne pukanie kropel deszczu nad głową.
W Boskim Teatrze Siedem Gwiazdek powolutku kończy się codzienne przedstawienie.
Nadchodzi bardzo miły czas dla najedzonego. Wsuwam się atoli do namiotu, zapisuję te oto słowa i moszczę w śpiworze. Leżę w błogostanie i myślę sobie: - czas na kołysankę deszczową.
I jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki w tropik uderzają pierwsze krople deszczu. Walnęło jakby od niechcenia kilka piorunów, ospale przetoczyło się echo grzmotów i już tylko jednostajne pukanie kropel deszczu nad głową.
W Boskim Teatrze Siedem Gwiazdek powolutku kończy się codzienne przedstawienie.
Ten deszczowy szmer po pierwsze primo jakby opowiadał bajkę, albo nucił kołysankę. Po drugie primo cudnie usypia.
Wreszcie po trzecie primo: - nadpływają miłe wspomnienia z dzieciństwa....
Oto już chodzę do szkoły, ale są wakacje i przyjechałem na letnisko do domu cioci pod Warszawę. Dom ma oszkloną werandą krytą blaszanym dachem. Czytam książkę, pada deszcz, a krople pukają w blaszany dach jak w bębenek, grając monotonną deszczową kołysankę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz