czwartek, 12 grudnia 2019

Bez zegarka


Żeby docenić słodkie, przedtem trzeba popróbować gorzkiego, a wszelkie próby wyskoczenia z Wyjeżdżonej Koleiny Życia mają działanie zbawienne.

Rano wiatr powiewał zrazu leciutki, potem nieco się nasilił. Od Baligrodu nadlatywało błękitne okno i zbliżając się, powiększało swoje rozmiary.

Chodziłem po łąkach ciesząc się tym co wokół.
Słońce przebijało się przez chmury. Najpierw nieśmiało, jednak z każdą chwilą coraz bardziej zdecydowanie. Ja obserwowałem, także mnie obserwowano.


Wreszcie wiatr oczyścił niebo z postrzępionych chmur i wypiętrzyły się poduchy cumulusów.

Było koło południa. Zegarka nie noszę od wielu lat. Kiedy mogłem sobie na to już pozwolić, uznałem nienoszenie zegarka za symbol zerwania ze statusem niewolnika czasu.

- To jak ty egzystujesz bez zegarka? - pytają mnie nieraz.
- Normalnie – odpowiadam.
- W Bieszczadach zegarek? A po co?
                                                                                                                       Jeśli potrzebuję zdążyć do autobusu, to owszem, a poza tym zegarek okazuje się zbędny. Tyle lat uczestniczyłem w tym obłąkanym wyścigu szczurów, gdzie jako właściciel warsztatu produkcyjnego, poza zwykłymi problemami pracodawcy, borykałem się z ciągłymi i nasilającymi się zatorami płatniczymi. Dlatego dziś jestem szczęśliwy już tylko z powodu, że to wszystko za mną.
 

Wyskoczyłem z karuzeli tego co muszę i dziś doceniam miły sposób brania udziału w rozgrywkach giełdowych, bez konieczności wychodzenia z domu. To po wakacjach oczywiście, po powrocie do miasta. Lato i część jesieni przeznaczam na reset w przyrodzie. 


Jakże wspaniale ożywczą sprawą jest chałupa bez prądu, dzięki temu dociera do nas urok dymowego tańca z ugaszonej świecy. 




Nie ma TV, tudzież radia, a te wszystkie pozorne braki wynagradza cisza.

Jem, kiedy jestem głodny, w nocy śpię, a budzi mnie świt.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz