środa, 31 stycznia 2024

Wróżenie z nieba


R. opowiadał, że kiedy był mały, czytał z chmur, przynajmniej tak to teraz pamięta.

Chmury układały się dla niego w przejrzyste wzory – postaci zwierząt, okręty i łodzie z żaglami, stada białych owieczek, które dołem pogania ciemniejszy i szybszy owczarek, samochody, nawet strażackie, albo potwory – węże, smoki, przepastne paszcze na krótkich nogach, skrzydlate, powiewne szkielety. Gdy poszedł do szkoły, zaczął widzieć litery i znaki. Czasem na jego oczach spełniały się działania matematyczne – rozmyte Dwa dodawało się do brzuchatej Trójki i na koniec wiatr przywiewał wężowy kształt, który był Piątką.


Z czasem pojawiały się także bardziej skomplikowane działania. W drugiej klasie w ten sposób nauczył się tabliczki mnożenia. Ze swego okna, które wychodziło na tory kolejowe, mógł zobaczyć kawał nieba. Z jednej strony chmury zawsze były lekko czerwonawe lub pomarańczowe, ponieważ podświetlał je płomień z koksowni. Na tej ogromnej tablicy widział całą niebieską algebrę.



Z tabliczki mnożenia szczególnie zapamiętał Siedem razy Osiem, ponieważ były to najgorsze działania, których najtrudniej się nauczyć. Siedem przypominało wykrzywiony rogalik, Osiem dwa złączone obłoczki. Za nimi szedł wynik – Pięć, trochę rozmazany hak i zadziwiająco wyraźna Szóstka, być może zakręcone spaliny jakiegoś odrzutowca.


 Godzinami siedział w oknie i patrzył w niebo. W siódmej klasie, gdy się zakochał, był świadkiem serc i czterolistnych koniczyn. Później widywał inne znaki – pacyfka wielka na pół nieba, która powoli przemieszczała się nad miastem z zachodu na wschód, wielkie Tao ujrzane na jakiejś wycieczce studenckiej nad zamkiem w Bolkowie. W końcu przyszedł czas zajmowania się ważniejszymi rzeczami niż patrzenie w niebo. Niedawno R. uznał, że dopiero teraz, między trzydziestką, a czterdziestką, będzie się widziało najlepiej.


Dlatego niedawno kupił od Ruskich statyw i zaraz wiosną ustawi aparat fotograficzny na wschodnim tarasie. Obiektyw wyceluje w niebo, nad czubkami dwóch bliźniaczych świerków i tak to będzie stało do jesieni. Codziennie będzie robić jedno zdjęcie, nawet wtedy, gdy niebo zasnuje się równo niezróżnicowaną szarością. R. jest pewny, że coś nam z tego wyjdzie i że jesienią będziemy mieli na kliszy sensowną sekwencję nieb, która na pewno będzie coś znaczyła. Można będzie złożyć wszystkie zdjęcia jak puzzle. Albo nałożyć je jedno na drugie w komputerze. Albo z pomocą jakiegoś programu wypreparować z nich wszystkich jedno niebo. I wtedy będziemy wiedzieli.

                                          Olga Tokarczuk





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz