sobota, 2 grudnia 2023

Prawdziwy przyjaciel

Pewnego dnia stary szczur wodny wystawił głowę ze swej dziury. Po stawie właśnie pływały młode kaczęta, wyglądające jak stado żółtych kanarków, a ich matka, całkiem biała, o czerwonych nogach, uczyła je stawać na głowie.

- Nigdy się nie dostaniecie do dobrego towarzystwa, dopóki nie nauczycie się stawać na głowie – powtarzała to pisklakom wielokrotnie. A pisklęta nie zwracały na nią uwagi, bo nie rozumiały, co to za korzyść należeć do dobrego towarzystwa.

- Jakież to nieposłuszne dzieci – krzyknął szczur. Zasługują doprawdy, by je potopić.

- Wcale nie – odparła kaczka – każdy początek jest trudny, a rodzice nie mogą być okrutni.

- Ach! Nie znam się zupełnie na tych uczuciach rodzicielskich – rzekł stary szczur – bo nie mam rodziny. Nie miałem żony i nie mam zamiaru się żenić. Miłość jest dobrą rzeczą, ale przyjaźń jest znacznie wznioślejsza.

- A jakież są twoje wyobrażenia o obowiązkach prawdziwej przyjaźni? - zapytała kaczka.

- Co za głupie pytanie! – krzyknął szczur – oczywiście, że od przyjaciela wymagałbym, aby się dla mnie poświęcał.

- A ty jaki byłbyś dla niego? – spytała kaczka.

- Nie rozumiem twego pytania – odparł szczur.

- Więc pozwól, że opowiem ci historię na ten temat – rzekła kaczka.

- Czy ta historia mnie dotyczy? – spytał szczur. Bo jeśli tak, to chętnie posłucham, gdyż nadzwyczajnie lubię opowiadania.

- Da się do ciebie zastosować – podsumowała kaczka i zaczęła opowieść.

Razu pewnego żył sobie poczciwy chłopiec, Janek. Nie miał jakiś specjalnych talentów, za to odznaczał się dobrym sercem i wesołą, zawsze pogodną twarzą. Mieszkał w mizernej chałupce, sam jeden i po całych dniach pracował w swym ogrodzie. Nie było w okolicy równie uroczego i zadbanego ogrodu. Rosło tam mnóstwo gatunków kwiatów, o różnych porach kwitnienia, które kwitły kolejno po sobie, roztaczając miłe wonie po okolicy.

Janek miał wielu przyjaciół, ale najserdeczniejszym był Hugo, bogaty młynarz. Istotnie, ów był tak serdeczny, że zawsze przechodząc koło ogrodu Janka, pochylał się przez parkan i zrywał dużą wiązankę kwiatów, albo pęk jarzyn. Zależnie od pory roku, napełniał sobie także kieszenie śliwkami lub wiśniami.

- Prawdziwi przyjaciele powinni mieć wszystko wspólne – zwykł powtarzać młynarz, a Janek potakiwał i uśmiechał się dumny, że ma  przyjaciela o tak szlachetnych przekonaniach. Czasami co prawda, sąsiedzi się dziwili, że bogaty młynarz tylko bierze, niczym się Jankowi nie odwzajemnia, chociaż ma setki worów pełnych mąki, sześć dojnych krów i stado wełnistych owiec.

     Janek jednak nigdy nie zadawał sobie podobnych pytań. Za to z wielką przyjemnością wsłuchiwał się w cudowne uwagi, jakie młynarz wygłaszał o bezinteresowności prawdziwej przyjaźni.

Poza tym ciągle pracował w ogrodzie i wiosną, latem i jesienią czuł się szczęśliwy, ale gdy nadchodziła zima nie miał co wynosić na targ i cierpiał wtedy od głodu i chłodu. Czuł się także bardzo osamotniony, gdyż młynarz nigdy go wtedy nie odwiedzał.

- Nie powinienem odwiedzać Janka, dopóki śnieg leży – mawiał młynarz do swej żony – albowiem ludzi strapionych należy pozostawić samych, a nie naprzykrzać się wizytami. Tak pojmuję przyjaźń i jestem pewien, że mam rację. Wole przeto zaczekać do wiosny, wtedy go odwiedzę i przyjmę od niego duży koszyk pierwiosnków, czym mu wielką sprawię przyjemność.

 - Doprawdy, jak ty zawsze myślisz i troszczysz się o innych – odparła żona siedząc w fotelu przy ogniu trzaskającym na kominku – to rozkosz prawdziwa słyszeć cię mówiącego o przyjaźni. Jestem pewna, że sam pastor nie powiedziałby tak pięknych rzeczy, pomimo że mieszka w trzypiętrowym domu i nosi złoty pierścień na małym palcu.

- Czy nie moglibyśmy zaprosić Janka do nas? – zagadnął najmłodszy synek młynarza – skoro Janek jest teraz w biedzie, to ja odstąpię mu połowę mej zupy i pokażę białe króliki.

- Jakiż z ciebie głuptas! – krzyknął młynarz – nie wiem istotnie, po co cię posyłałem do szkoły. Zdaje się, że niczego się nie uczysz. Przecież gdyby Janek tu przyszedł i zobaczył ogień na kominku, smaczną kolację i dużą beczkę czerwonego wina, musiałby poczuć zazdrość, a zazdrość jest uczuciem strasznym, mogącym wypaczyć najlepszą nawet naturę. A ja absolutnie nie dopuszczę, by natura Janka została wypaczona. Jestem najlepszym jego przyjacielem i zawsze będę czuwał, by nie był narażony na zgubne pokusy. Poza tym, gdyby Janek tu przyszedł, mógłby tez zażądać, bym mu dał trochę maki na kredyt, a tego uczynić bym nie mógł. Mąka co innego, a przyjaźń także co innego i nigdy nie należy brać jedno za drugie. Każdy to rozumie.

- Och! Jakże ty mądrze mówisz! – ozwała się żona nalewając sobie szklankę gorącego piwa – doprawdy, czuję, że ogarnia mnie senność. Zupełnie jakbym była w kościele.

- No właśnie – odparł młynarz - bardzo wielu ludzi postępuje dobrze, ale bardzo niewielu ludzi umie dobrze mówić, z czego wynika, że mówienie jest rzeczą trudniejszą i bardziej wytworną.

Co powiedziawszy rzucił surowe spojrzenie na najmłodszego synka, który uczuł się tak zawstydzony, że zwiesił głowę i oblał się purpurowym rumieńcem, wreszcie rozszlochał się nad swą herbatą.

- Czy to już koniec historii? – spytał szczur.

- Skądże! – oburzyła się kaczka – to dopiero początek.

- W takim razie jest to historia bardzo zacofana – ocenił szczur – każdy dobry nowelista zaczyna teraz swoje opowiadanie od końca, doprowadza je do początku, a kończy w środku. Ale proszę opowiadaj dalej, bo niezmiernie mi się spodobał ten młynarz, ja sam posiadam mnóstwo pięknych przymiotów i dlatego odczuwam dla niego tak wielką sympatię.

  Otóż – kontynuowała kaczka – skoro tylko zima minęła i pierwiosnki zaczęły otwierać swe gwiazdki, młynarz oznajmił swej żonie, że pójdzie odwiedzić Janka.

- Jakie ty masz dobre serce! – wykrzyknęła żona –ustawicznie myślisz tylko o drugich. A nie zapomnij zabrać ze sobą dużego kosza na kwiaty.

I młynarz poszedł w odwiedziny.

- Dzień dobry Janku! – przywitał się z przyjacielem.

- Dzień dobry – odpowiedział Janek wsparty na łopacie.

- I jakże ci się wiodło przez zimę? – spytał Hugo.

- Ach! Istotnie! – wykrzyknął Janek – ależ jesteście dobrzy, że o to pytacie. Niestety, dosyć źle mi się wiodło. Ale na szczęście mamy już wiosnę, znów jestem wesół, a wszystkie moje kwiaty dobrze się rozwijają.

- Często o tobie mówiliśmy tej zimy – odparł Hugo.

- To bardzo ładnie z waszej strony – radośnie powiedział Janek – obawiałem się bowiem, żeście o mnie zapomnieli.

- Janku, jestem zdumiony! – ozwał się młynarz - przyjaźń bowiem nie zna zapomnienia. To właśnie stanowi największy jej urok. Ale boję się, czy ty w ogóle rozumiesz poezję życia. Śliczne atoli, widzę, masz pierwiosnki!

- To szczęście dla mnie, że tyle ich zakwitło – wyjaśniał Janek - właśnie zamierzam je zerwać i sprzedać w mieście, a za te pieniądze odkupić taczkę.

- Odkupić taczkę? Wszak nie chcesz przez to powiedzieć, że ją sprzedałeś? Byłoby to wielkim głupstwem z twojej strony!

- Tak – przyznał Janek – byłem jednak zmuszony to uczynić. Ta zima była dla mnie bardzo ciężka i nie miałem za co kupić kęsa chleba. Najpierw sprzedałem srebrne guziki od mojej jedynej kapoty, potem srebrny łańcuszek od matuli i swoją fajkę, a na końcu taczkę. Ale teraz  wszystko odkupię z powrotem.

- Janku – rzekł młynarz – ja ci odstąpię swoją taczkę. Jest wprawdzie w niezbyt dobrym stanie, jedna strona całkiem odpadła i kółka także połamane, ale mimo to ofiaruję ci ją. Wiem, że to z mej strony bardzo wspaniałomyślne i niejeden z tego powodu będzie mnie uważał za głupca, ale ja nie jestem jak inni ludzie. Moim zdaniem wspaniałomyślność jest istotą przyjaźni, zresztą dla siebie kupiłem już nową taczkę. Tak że możesz być całkiem spokojny – dostaniesz moją taczkę.

- To bardzo wspaniałomyślne z waszej strony! – ucieszył się Janek – ja z łatwością naprawię taczkę, bo właśnie mam w domu nową deskę!

- Nową deskę? – zdziwił się młynarz – właśnie tego mi potrzeba do naprawy dachu na stodole. Ogromna w nim zrobiła się dziura i zboże może mi zamoknąć. Jak to dobrze ze mi o tym przypomniałeś! Dziwne zaiste, jak jeden dobry czyn wywołuje drugi. Ja ci dałem taczkę, a ty zaraz obdarzasz mnie deską. Wprawdzie taczka ma znacznie większą wartość niż deska, lecz prawdziwa przyjaźń nie zważa na takie drobnostki.

- Zgoda! – powiedział Janek – już biegnę po deskę.

- Niezbyt duża ta twoja deska – rzekł Hugo po obejrzeniu deski – zdaje się, że po naprawieniu dachu nic chyba nie zostanie do naprawy taczki, ale przyznasz, że to już nie moja wina. A teraz skoro dostajesz ode mnie taczkę, sądzę, że w zamian ty mi dasz trochę kwiatów. Oto kosz i sądzę, że go napełnisz.

- Mam go napełnić? - Spytał zakłopotany Janek, bowiem kosz był bardzo duży i biedny chłopak wiedział, że nie będzie już miał nic do sprzedania, a tak bardzo pragnął odzyskać swe srebrne guziki.

- Oczywiście – wyjaśnił Hugo – moim zdaniem przyjaźń powinna być wolna od wszelkiego egoizmu.

- Mój drogi przyjacielu! – wzruszył się Janek – z chęcią oddaję wam wszystkie kwiaty, bo więcej zależy mi na waszym dobrym mniemaniu o mnie niż na odzyskaniu kiedykolwiek srebrnych guzików.

I co prędzej napełnił pierwiosnkami kosz młynarza.

- Do widzenia – żegnał się Hugo, odchodząc z deską i koszem kwiatów.

- Do widzenia – odparł Janek, zabierając się żwawo do roboty, tak uradowała go taczka.

Nazajutrz zajęty był akurat podwiązywaniem pędów bluszczu, kiedy zobaczył młynarza dźwigającego ogromny wór maki.

- Mój drogi Janku, czy nie zechciałbyś odnieść do miasta tego worka maki? – zapytał Hugo.

- Bardzo mi przykro – odpowiedział Janek - ale jestem dziś ogromnie zajęty w ogrodzie. Mam skosić trawę i podlewać.

- No tak – odezwał się młynarz – ale ja ci dałem taczkę, więc nieuprzejmie z twojej strony odmawiać mi drobnej przysługi.

- Ach! Nie mówcie tak! Nie chcę być nieuprzejmy dla nikogo – zawołał Janek i chwyciwszy wór, powlókł się z nim do miasta.

Droga do miasta, gdzie sprzedał mąkę po dobrej cenie i powrót do domu zajęły Jankowi cały dzień. Wczesnym rankiem przybiegł Hugo, aby odebrać pieniądze, a Janek jeszcze leżał, tak był zmęczony wczorajszą wyprawą.

- Dalibóg! – zawołał Hugo – widzę, że jesteś bardzo leniwy. Mając zamiar obdarzyć cię taczką, sadziłem istotnie, że umiesz pracować energiczniej. Lenistwo jest wielkim grzechem i nie znoszę, aby którykolwiek z moich przyjaciół był opieszały. Mówię to do ciebie jako przyjaciela, bo jakaż byłaby korzyść z przyjaźni, gdyby nie można było mówić otwarcie, co się myśli? Prawdziwy przyjaciel zawsze mówi nieprzyjemne prawdy i nie waha się sprawić przykrości.

- Bardzo mi przykro – usprawiedliwiał się Janek przecierając oczy i zrywając z głowy szlafmycę – ale byłem ogromnie zmęczony i chciałem poleżeć trochę dłużej i posłuchać śpiewu ptaków. Czy wiecie, że ilekroć słucham śpiewu ptaków, lepiej następnie pracuję?

- Bardzo mnie to cieszy – podchwycił wiadomość Hugo klepiąc Janka po ramieniu – bo właśnie chcę cię zabrać ze sobą, abyś mi naprawił dziurę w dachu.

Biednemu Jankowi bardzo było spieszno do pracy w ogrodzie, gdyż kwiaty już drugi dzień nie były podlewane, nie śmiał jednak odmówić młynarzowi – swemu dobremu przyjacielowi.

Jeszcze badał nieśmiało: - Czy uważalibyście za nieuprzejmość, gdybym odpowiedział, że jestem dziś ogromnie zajęty?

- Oczywiście – wyjaśniał Hugo – sądzę, że niewiele żądam od ciebie, gdyż darowałem ci taczkę, ale skoro odmawiasz, to zaraz stąd odejdę i sam naprawię dziurę w dachu.

- Ach! Przenigdy! – krzyknął Janek i śpiesznie poszedł z młynarzem do jego stodoły.

Pracował cały dzień, aż do zachodu słońca, a wtedy przyszedł Hugo, by zobaczyć, jak Janek sobie radzi.

- I cóż Janku, czy dach już naprawiony? - Spytał przyjaźnie.

- Tak, właśnie skończyłem – odparł Janek schodząc po drabinie.

- Ach! – podsumował młynarz – żadna praca nie daje tyle zadowolenia, jak ta, którą spełniamy dla innych.

- To prawdziwa rozkosz słuchać, gdy tak ładnie mówicie – odparł Janek ocierając pot, spływający mu strugami z czoła – ja nawet nie umiem tak pięknie pomyśleć.

- Ach! Nauczysz się tego z czasem – uspokajał młynarz - teraz uczysz się dopiero praktycznej strony przyjaźni, kiedyś przyswoisz sobie także teorię. A teraz idź do domu i wypocznij, bowiem jutro wczesnym rankiem pognasz moje owce na pastwisko.

Janek nie miał odwagi cokolwiek odpowiedzieć i rankiem ruszył w góry z dużym stadem owiec.

Po powrocie, wieczorem, był tak zmęczony, że usiadł na krześle w swojej izdebce i zasnął, budząc się dopiero nad ranem.

 - Ależ śliczny mamy dziś dzień! – pomyślał i szybko zabrał się do pracy w ogrodzie.

Atoli nigdy już nie miał czasu zająć się ogrodem, gdyż młynarz co dnia wysyłał go za swoimi sprawami do miasta, lub posługiwał się nim przy młynie. Biedny Janek był bardzo strapiony, pocieszał się tylko tym, że dostanie od młynarza taczkę, co jest czystą wspaniałomyślnością.

Tak więc Janek dalej pracował u młynarza, a ten mówił rozmaite piękne rzeczy o przyjaźni, które Janek skrzętnie notował, by wieczorem je odczytywać dla pokrzepienia serca.

Pewnego jesiennego wieczora, kiedy siedział zmordowany przy kominku, rozległo się głośne pukanie. Noc była bardzo burzliwa, a wiatr tak świszczał i wył, że aż ciarki brały.

Za drzwiami stał młynarz z latarnią w rękach.

- Mój drogi Janku! – wołał – jestem w wielkim kłopocie. Mój najmłodszy syn spadł z drabiny i potłukł się tak mocno, że muszę wezwać lekarza, ale on mieszka daleko, a pogoda okropna i przyszło mi do głowy, że ty pójdziesz po lekarza zamiast mnie. Wiesz przecież, że oddam ci taczkę, więc słusznie będzie, abyś się odwdzięczył.

- Naturalnie – żywo potwierdził Janek – uważam to za zaszczyt i natychmiast ruszam w drogę. Tylko pożyczcie mi latarnię, bo noc tak ciemna, że mógłbym wpaść do rowu.

- Bardzo mi przykro, ale to jest nowa latarnia i mógłbyś ją popsuć, a to byłaby wielka szkoda – grzecznie odmówił Hugo.

 - W takim razie obejdę się bez niej – zdecydował Janek. Włożył kożuch i ciepłą czapkę, po czym ruszył w drogę.

Burza szalała, zacinał zimny rzęsisty deszcz. Przemoknięty Janek po trzech godzinach stanął u drzwi doktora.

- Czego chcesz Janku?– spytał doktor.

- Synek młynarza spadł z drabiny i mocno się potłukł, więc młynarz prosi, by pan doktor zraz przybył.

- Dobrze – odparł doktor polecając osiodłać konia. Po chwili z latarnią w ręku zszedł ze schodów i pojechał w kierunku młyna, Janek zaś pobiegł za nim, ale wśród ciemności kilkakrotnie wpadł do wody, zgubił czapkę i w końcu zabłądził wśród trzęsawiska bardzo zdradliwego, gdzie w końcu utonął.

Nazajutrz kilku pastuchów natknęło się na Janka i martwe jego ciało zanieśli do chałupki w ogrodzie.

Janek był ogólnie lubiany, toteż tłumy ludzi odprowadzały go na cmentarz, a na czele orszaku żałobnego kroczył młynarz.

- Byłem najlepszym jego przyjacielem – mówił – słusznym więc jest, że mam najprzedniejsze miejsce w pochodzie.

- Szkoda bardzo tego biednego Janka – mówił kowal wiejski, gdy po pogrzebie cała gromada wygodnie rozsiadła się w karczmie, gorącym winem zapijając słodkie pierniki.

- Dla mnie jest to istotnie szkoda poważna – wyjaśniał młynarz – miałem bowiem zamiar odstąpić mu starą taczkę, a teraz  nie wiem doprawdy, co z nią począć. W domu mi tylko zawadza, a tak jest zepsuta, że nikomu nie mógłbym jej sprzedać. W przyszłości już nigdy nie będę nikomu robił podarków. Człowiek tylko cierpi z powodu swej wspaniałomyślności.

 

- I co dalej? Spytał szczur wodny po długiej chwili milczenia.

- Nic. To już koniec – odparła kaczka.

- Ale co z tym młynarzem? – spytał szczur.

- Tego doprawdy nie wiem – rzekła kaczka – a nawet zupełnie mnie to nie obchodzi.

- Widzę, że jesteś pozbawiona wszelkich życzliwych uczuć – zauważył szczur.

- A mnie się zdaje, że wcale nie podchwyciłeś morału tej historii – odcięła się kaczka.

- Czego? – zapiszczał szczur.

- Morału.

- Czy chcesz powiedzieć, że w tej historii tkwi jakiś morał?

- Naturalnie – potwierdziła kaczka.

- W takim razie – wybuchnął szczur – powinnaś mnie uprzedzić o tym, zanim zaczęłaś opowiadać. Nie lubię bowiem morałów i w ogóle bym ciebie nie słuchał. Znudziła mnie ta historia.

                                                                        Oskar Wilde

1 komentarz: