sobota, 3 maja 2014

Wycieczka do Wojtka Judy



Jest pięknie. 
Właściwie nawet bosko jest.
Dlaczego jest bosko? Bo mam dwie rączki i dwie nóżki, żyję, jest ciepło, kwitną kaczeńce i chce mi się chcieć. Giga wesoło biega.
     



Idziemy torami kolejki bieszczadzkiej, a potem drogą. Kiedy dawno temu kolejka jeździła, trasę pomiędzy Nowym Łupkowem a Cisną pokonywała w pięć godzin. Także w lecie. A to odległość tylko dwudziestu pięciu kilometrów. Pociąg ekspresowy to więc nie był. Napiszę innym razem, jak wyglądała ta jazda w zimie, gdy pan Szkorbut jechał z Nowego Łupkowa zmienić nieludzkiego doktora Herubina. ( Doktor od ludzi jest ludzki, a od zwierząt jest nieludzki, jak już pisałem )

Znowu zachwycam się dosłownie wszystkim wokół.
      

Jak się to mówi: - w duszy mi gra. To dobrze chyba?
     

  


Odłączam się od kolegów, i schodzę nad bobrowisko. Bobrów nie widać, fotografuję za to płynącego zaskrońca.
    



Już Balnica. Wszystkie zdjęcia robię telefonem, światłem zarządza wyłącznie słońce zza chmur.
    



Kolejka z Majdanu do Balnicy już jeździ. Na szczęście nie dziś, dziś jest pusto i cicho.
    



Witamy się najpierw z Wojtkiem
      

   


 potem z Luną.
     



Wojtek wrócił z Afryki - opowiada. Ale co tam Afryka, jesteśmy przecież w Bieszczadach i rozmowa szybko schodzi na miejscowe sprawy istotne: - remont domu, wilki, niedźwiedzie, podłych ludzi z okolicy, pogodę, kto już kleszcza przyniósł na sobie, kto umarł i dlaczego tak młodo.
Rozmawiamy, ale także obserwuję niebo. Chmurzy się. Zeskakuję z werandy, aby spojrzeć poza dom.
    





Oooooo! Idzie burza.
Nadpływa ciemna chmura, od razu przyszło skojarzenie z wielką burzą, którą przeżyłem w ubiegłym roku w Szwejkowie, gdy woda zalewała namiot.
Duży melanistyczny zaskroniec grzejący się do tej pory poniżej werandy ewakuuje się szybko i nie daje szansy Staszkowi na foto.
Na zachodzie Bozia zamyka właśnie ostatnie okno z chmur. Słychać pomruki nadciągającego opadu. Aniołkowie wiozą cysterny z wodą.
   
Jak to się wszystko szybko dzieje. Patrzę urzeczony na ten spektakl.    

Grzmotnęło, najpierw stanęła ściana deszczu, a potem sypnęło obficie gradem.
      



W ciągu dosłownie minuty, temperatura spada o dziesięć stopni. Zrobiło się bardzo zimno, a na świat spłynęła mgła. To była jednak bardzo krótka, dziecinnie łagodna burza w porównaniu z tą z ubiegłego roku, którą przeżyłem w strażnicy w Łupkowie. Teraz pozostaje tylko wrócić z wycieczki........
       



Wędrowcze, pamiętaj o gwałtownych załamaniach pogody w górach. Ciepła odzież i peleryna są niezbędne.


Ten post z chwili obecnej jest ostatni jako przerywnik i po niedzieli wracam do wątku połonin 2013.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz