poniedziałek, 17 lutego 2014

Łza

Miotła ulewy przyfrunęła do Boskiego Hotelu. Padało rzęsiście przez pół godziny.


Ucichły świerszcze. Łąka pije zachłannie, już tak wołała: - pić!
Zmieniła się sceneria, nadpłynęła mgła.
 
    


Krople deszczu wiszące na trawach wyglądają zupełnie jak łzy.
           

       
Od razu udziela się nastrój poetyckiej refleksji.

Łza

        Kap... i spadła. Roztrzaskała się o realia.
        A toczyła się tak spokojnie po twarzy.
        Po twarzy bez wyrazu, przeźroczystej.
        Lecz cicho! Bo dusza tej mgły jeszcze marzy.

        Kap... i spadła. Rozbiła się o rzeczywistość.
        Była zbyt słaba, nieziemsko delikatna.
        Przeraziła ją wymarzonych perspektyw mglistość.
        Ona jest przecież dziecinnie jedwabna i księżycowa.

        Kap... i spadła. Zderzyła się z prawdą.
        Łza, która szuka szczęścia i oparcia
        A spotyka się z bezlitosną pogardą
        I brakiem tolerancji, współczucia. Boi się starcia.

        Kap... O nie! Już nic nie spada.
        Skończyły się łzy. Brak im sił na rzeczywistość.
        Zrozumiały, że nic nie pomogą,
        Są cicho. Chcą zachować swoją swoistość.

        Nie ma już nic, co by mogło spływać po twarzy.
        Nie ma już łez, które załamywały promienie świata.
        Nie ma już sił na płacz. Każdy swą wartość waży
        i zdejmuje odważniki. A może waga jest zepsuta?




       

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz