Interesuję
się wieloma sprawami, między innymi od początku ery kosmicznej ciekawił mnie
temat defekacji w kosmosie.
Jak
oni to robią?
Początkowo
loty orbitalne trwały krótko – walą więc w kosmiczną pieluchę – konstatowałem.
Lecz
stopniowo loty trwały coraz dłużej i problem wypróżniania się w stanie
nieważkości stawał się zagadnieniem kluczowym.
Te
myśli powróciły do mnie po wielu latach, w Bieszczadach, gdzie zanurzyłem się w oceanie wolności.
Otulony swobodną wędrówką i samotnością, obserwowałem swoje reakcje na to co wokół. Obserwowałem nie tylko myśli, lecz także ciało.
- Na
przykład: - coś zaswędziało – obowiązkowo trzeba zbadać czy to nie kleszcz jest
przyczyną drapania.
- Jeśli
biwakuję kilka dni w jednym miejscu – załatwiam sprawy fizjologiczne na uboczu,
żeby potem, przypadkiem nie wejść we własne gówno.
I
tu pada to magiczne słowo, które cywilizowany świat, w swej hipokryzji, tudzież
pruderii omija kiedy tylko może.
A
ja tak lubię pisać, więc kiedyś zdrążę to zagadnienie i je opiszę – ponieważ rozwój duchowy polega także na przełamywaniu wewnętrznych i zewnętrznych barier - pomyślałem.
I zaprawdę powiadam wam: - oto zadziałało sławne wu-wei podsuwając mi gotowy materiał - książkę Floriana Wernera pod tytułem Historia gówna.
Defekacja
jest czynnością głęboko demokratyczną.
Wydalamy
wszyscy, niezależnie od statusu społecznego, płci, narodowości, czy
przynależności religijnej.
Wydalamy
dzień w dzień, rok po roku – a jeśli w którymś momencie przestajemy, oznacza
to, że jesteśmy martwi.
Jest rzeczą znamienną, że początek
zainteresowania literatury miejskimi fekaliami, na przykład u Wiktora Hugo,
zbiega się w czasie z umacnianiem idei demokratycznych.
W Nędznikach mamy opisaną postać Jeana
Valjeana, pracownika kanałów paryskich, który po wielu latach pracy doszedł
do wniosku, że wobec Boga i gówna wszyscy jesteśmy równi.
Egalitarny
aspekt wydalania ujęła precyzyjnie arystokratka Elżbieta Charlotta, księżniczka
Palatynatu Reńskiego, księżna orleańska, szwagierka Ludwika XIV: „ Ach, to
przeklęte gówno (list z 9 października 1694 roku do ciotki – Zofii Doroty,
księżnej Hanoweru). Uznaję, że czynią to tragarze, gwardziści, ci, którzy
noszą lektyki, i cały lud.
A
cesarze? Oni po prostu srają, królowie srają, królowe srają, papież sra,
kardynałowie srają, książęta srają, arcybiskupi i biskupi srają, a także proboszczowie
i wikariusze. Przyznasz pani, że świat jest pełen obrzydliwych ludzi!”
Ten raport z serca francuskiego dworu czyta
się jak fekalny taniec śmierci, bo podobną hierarchię mamy w średniowiecznych
przedstawieniach dance macabre.
List
księżniczki jest jakby melancholijną skargą na to, że wszyscy ludzie są poddani
temu samemu bezlitosnemu dyktatowi ciała.
Wszyscy
muszą srać, co oznacza także, że wszyscy muszą umrzeć.
Oburzona księżniczka pisze dalej: - „Człowiek
sądzi, że całuje małe, słodkie usteczka, białe ząbki, a tymczasem całuje
gówniany młyn: - wszystkie smakołyki, biskwity, pasztety, torty, masy, szynki,
kuropatwy i bażanty, istnieją tylko po to, by zostać zmielonymi na gówno”.
Hmmm...... To prawda. Jeśli spojrzymy na
pożywienie przez barokowe okulary i uznamy wszystkie pokarmy powiązane w
trawieniu ze śmiercią, a ludzkie usta za „gówniany młyn”, dojdziemy do
ekscytującego wniosku, że całość tego, co bierzemy do ust, wcześniej czy
później zamieni się w gówno, a my właściwie jesteśmy gównożercami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz