Można
się tu było szybko wzbogacić. Brakowało siły roboczej, dlatego płace były
wysokie.
Faktyczną
Kanadę mieli tu drwale i wozacy pracujący na akord.
Pracowali
ciężko, nawet po kilkanaście godzin dziennie.
Drwale
zarabiali nawet po dziesięć tysięcy miesięcznie.
To było dużo, wtedy średnia krajowa
wynosiła tysiąc pięćset złotych.
Jeszcze
lepsze zarobki mieli wozacy pracujący swymi końmi. Po odliczeniu kosztów
utrzymania parówki koni i opłacenia pomocnika, na czysto zostawało im ponad
dwadzieścia tysięcy. Byli też tacy, którzy mając po kilka zaprzęgów, wyciągali
do 50 tysięcy złotych miesięcznie – 33 średnie krajowe.
Jak Kanada, to Kanada.
Żeby
wyciągnąć jednak te 33 krajowe trzeba było ściągnąć ze zrębu do wystawki
trzysta kubików (metrów sześciennych) kloców!
Ten pieniężny czas możemy zobaczyć w
filmie „Hasło” z Wirgiliuszem Gryniem
w roli głównej.
Warunki ciężkie.
Pomimo
wysokich płac, publiczność pracownicza niespecjalnie się tu pchała. Dlatego w latach 1960 – 1965,
w okresie lata pracowało w Bieszczadach ponad tysiąc żołnierzy.
Ci
żołnierze zbudowali 90 km dróg głównych, 40 km dróg leśnych i 25 km torów dla
kolejki wąskotorowej.
W 1962 roku siłami wojska rozpoczęto
budowę drogi Hoczew – Czarna, bo
stare drogi miały się znaleźć na dnie Zalewu
Solińskiego.
Tymczasem
życie płynęło swoim torem także w zimie i na przykład listonosze z gromady Wołkowyja, do której należało 17 wsi, jako
jedyni w Bieszczadach mieli prawo
doręczania poczty konno, z czego oczywiście korzystali. Konie były ich własnością
i na utrzymanie zwierząt dostawali dodatek. Także miejscowy felczer docierał do
chorych na koniu.
I
nie było w tym nic dziwnego, bo konno jeździło się tu zawsze.
To w tamtych czasach powstał filmik „Opowieść
o drodze”, w którym mamy poetycką ścieżkę dźwiękową z zasadniczym
stwierdzeniem, żeby nie pytać o przeszłość.
Splątane krzaki tarniny, a wśród nich
zapomniana ścieżka.
Ludzie,
którzy piętnaście lat temu tędy chodzili, zostali deportowani. Widać świeży
trop wilka, krzyczy orlik, który krąży nad górami, drogę przebiegają jelenie,
na skraju drogi wygrzewa się salamandra. Cisza. Czasem tylko wiatr przyniesie
daleki skrzyp chłopskiego wozu, a echo powtórzy głosy drwali pracujących gdzieś
w lesie.
Dziś
praca w lesie wygląda inaczej. Na zdjęciach wystawka pod Chryszczatą. Wśród robotników jest wielu Ukraińców. Niektórzy z nich są wnukami tych, którzy zostali stąd wypędzeni w 1947 roku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz