piątek, 13 grudnia 2024

Sztuka miękkiego upadania

 


Mądrość zmierza do tego jednego punktu: - obudź się, przypomnij sobie sztukę odpo­czywania. Zawsze miałeś ją w sobie, ciągle jeszcze wiesz, jak to robić, chociaż społeczeństwo usiłuje to z ciebie wyprzeć.

Możesz to sobie przypomnieć i kiedy to ci się uda, po­wróci twoje poczucie dziecięcej swobody. Na pewno nieraz  wi­działeś, jak dziecko się przewraca, ale nie robi sobie krzywdy, nie łamie kości. Spróbuj sam – przewracaj się jak dziecko.

Pewien psychoanalityk przeprowadził eksperyment. Dał ogło­szenie do gazety: - Zapłacę dużo pieniędzy komuś, kto przyj­dzie do mnie do domu i przez cały dzień będzie naśladował to, co robi moje dziecko. Cokolwiek ono zrobi, zrobić musi także ta osoba.

Pojawił się młody zapaśnik i powiedział, że chce spróbować. Już w połowie dnia prawie nie mógł się ruszać, miał dwa zwichnięcia. A dziecko było zachwycone i podekscytowane. Bo kie­dy ono podskakiwało - on także; kiedy wdrapało się na drzewo - zapaśnik wdrapał się za nim; kiedy zeskoczyło - on także mu­siał skoczyć. I tak przez kilka godzin. Dziecko zapomniało o je­dzeniu, o całym świecie. Miało świetną zabawę z tego, że zapaś­nik ledwo za nim nadąża.

Wczesnym popołudniem zapaśnik po prostu zrezygnował. Powiedział psychoanalitykowi: - Nie chcę żadnych pieniędzy. To dziecko wykończyłoby mnie, gdybym został do wieczora. I tak muszę się natychmiast udać do szpitala. Dzieciak jest nie­bezpieczny. Skończ te eksperymenty.

Każdy dzieciak ma nieskończone pokłady energii, a co cie­kawe - nie męczy się. Nie ma w nim napięć. Widziałeś śpiące dziecko? Czy patrzyłeś, jak ssie swój kciuk, jak bardzo to lubi, jak dobrze mu się śpi i śni? Jego ciało jest w stanie wspaniałe­go rozluźnienia.

Wszyscy słyszeliśmy o tym, że pijacy na całym świecie, mimo że się przewracają, nie doznają żadnych większych obrażeń cia­ła. Każdego ranka znajduje się ich gdzieś na ulicach i odwozi do domów. Dlaczego pijacy nie łamią sobie nóg czy rąk? Bo nie wiedzą, że się przewracają, a w związku z tym nie napinają mięś­ni. To właśnie wewnętrzne spięcia są powodem większości zła­mań. Upadając miękko - nic sobie nie złamiesz. Dzieci tak ro­bią, pijacy tak robią. Czemu ty tak nie robisz? Jak to się stało, że zapomniałeś?

Czy zwróciłeś uwagę na to, że czujesz swoje ciało tylko wte­dy, kiedy coś cię boli, kiedy jesteś spięty? Czy masz świadomość posiadania głowy, kiedy cię ona nie boli? Kiedy twoje ciało jest całkowicie zrelaksowane, nie czujesz, że je posiadasz. W tym za­pomnieniu pojawia się możliwość odkrycia tego, co także istnie­je w tobie: twojej istoty duchowej.

W stanie rozluźnienia czujesz, że nie jesteś ciałem, ale czymś wiecznym, nieśmiertelnym. Żadna religia świata nie jest ci po­trzebna, bo masz świadomość, że jesteś osobą religijną. Być religijnym nie oznacza wierzyć w konkretnego Boga, w papieża, w jakąś ideologię. Religia to poznanie tego, co jest wieczne w tobie, co stanowi sedno twojego istnienia: twoją własną boskość, piękno, wdzięk, chwałę. Sztuka relaksacji oznacza do­świadczanie spraw niemierzalnych, niematerialnych: swojej prawdziwej istoty.

Zdarzają się chwile, kiedy bezwiednie wchodzisz w stan roz­luźnienia. Serdeczny śmiech, taki do rozpuku, nie ten nakaza­ny przez umysł, ma działanie odprężające. Dlatego jest on uzna­wany za jedno z najlepszych lekarstw na odzyskanie dobrego samopoczucia. Jednak taki śmiech należy do rzadkości - został uznany za niewłaściwy przez tych, którzy są także przeciwnika­mi stanu odprężenia.

Ludzkość została zamieniona w śmiertel­nie poważny szpital psychiatryczny.

Przypomnij sobie, jak chichoczą dzieciaki. Całe ciało jest za­angażowane w ten śmiech. A ty? Śmiejesz się tylko głową, praw­da? Jest to kolejna czynność intelektualna.

Uważam, że serdeczny śmiech jest lepszy niż modlitwa, po­nieważ przynosi odprężenie. Modląc się, stajesz się spięty. Śmie­jąc się, zapominasz nagle o wszystkich nakazach i sprawach po­ważnych. Przez krótką chwilę jesteś ponad to. Kiedy znów będziesz się śmiał - zwróć na to uwagę. Pomyśl, w jakich jeszcze sytua­cjach ci się to zdarza. Jesteś odprężony po akcie miłosnym... cho­ciaż to także jest wbrew zasadom narzucanym nam przez rzą­dzących tym światem.

Facet przewraca się na drugi bok i udaje, że śpi, a tak naprawdę walczy z poczuciem winy za popełniony grzech. Kobieta płacze, bo znów została wykorzystana. Na do­datek ma rację - przecież nie czuje żadnej przyjemności, żadnej satysfakcji. Nie wie, co to orgazm. Pięćdziesiąt lat temu na ca­łym świecie trudno było doszukać się jakiejkolwiek kobiety, która przeżywałaby orgazm. Czy można wyobrazić sobie ohydniejszy spisek przeciwko lu­dzkości ? Mężczyzna chce zakończyć jak najszybciej. Siedzi w nim Biblia albo Koran, albo Bhagawadgita i potępia jego uczynek. Jest więc przekonany, że robi coś złego. Chce uporać się z tym jak najszybciej. Ale i tak po zakończeniu czuje się winny. Jakże mógłby się odprężyć? A zanim kobieta zacznie cokolwiek odczuwać - jest już po wszystkim.

W kościołach, w świątyniach, w większości spotkasz kobiety, stare kobiety. Kiedy kapłan mówi o grzechu, one doskonale zdają sobie z tego sprawę. To był grzech, bo nie odczuwały żadnej przyjemności, były wykorzystane jak przedmiot. Jeżeli jednak pozbyłyby się poczucia winy, wszystkich zahamowań, doznałyby w akcie miłosnym prawdziwego odprężenia. Przyjrzyj się swojemu życiu i spróbuj znaleźć więcej momentów, w których stan rozluźnienia przychodzi naturalnie. Jeżeli je­steś dobrym pływakiem, kiedy znajdujesz się w wodzie, spróbuj po prostu unosić się swobodnie, bez żadnych ruchów. Poczujesz uległość wobec nurtu rzecznego, stawanie się częścią rzeki.

Staraj się odnaleźć stan rozluźnienia na wiele różnych spo­sobów, a wkrótce odkryjesz jego tajemnice. Będzie to jedno z najważniejszych osiągnięć - uwolni cię od pracoholizmu.

Nie oznacza to wcale, że staniesz się leniwy. Wręcz odwrotnie - im bardziej jesteś odprężony, tym więcej masz w sobie siły, napływa do ciebie więcej energii. Twoja praca zacznie mieć znamiona twórczości, a nie wytwórczości. Wszystko będziesz robił pełnią siebie, z miłością. I będziesz miał do tego ogromną energię.

Stan rozluźnienia nie wpływa negatywnie na twoją pracę. Po­woduje jedynie to, że wykonujesz ją z sercem i wyobraźnią. A teraz dowcip, aby wywołać u ciebie śmiech. Pozwoli on zredukować napięcie w twojej twarzy, w brzuchu, w ca­łym ciele, tak byś mógł poczuć w sobie zupełnie odmienny rodzaj energii. (Jeśli się nie śmiejesz, być może należysz do gro­na tych ludzi, którzy odczuwają stały ucisk w okolicy brzucha, jakby mieli tam kamienie.)

Joe, przyjaciel Paddy, zapisał się na wieczorowe kursy dokształcające dla dorosłych. Po jakimś czasie zapytał Paddy:

- Czy wiesz kim jest Ronald Reagan?

- Nie wiem - odpowiedział Paddy.

- To prezydent Stanów Zjednoczonych, ty głupku. A może wiesz chociaż, kto to jest Margaret Thatcher?

- Nie wiem - odpowiedział Paddy.

- Jest premierem Wielkiej Brytanii. Widzisz! Tobie też przydałby się taki kurs.

- Tak? No to ja mam pytanie do ciebie, Joe. Czy wiesz kto to jest MickO'Sullivan?

- No, nie wiem...

- Cóż - odparł Paddy - to jest ten facet, który pieprzy się z twoją żoną, gdy ty jesteś na kursie.

                                            OSHO

 

To był ostatni wpis w tym roku i wydaje się on mocno aktualny, jako że zbliża się wypoczynek świąteczny.

Życzę Tobie Czytelniczko - Czytelniku zdrowego relaksu, tudzież szampańskiej zabawy sylwestrowej. Do zobaczenia w styczniu 2025!


czwartek, 12 grudnia 2024

Narodziny bekasa

Dawno temu żył biedny człowiek, któremu urodziło się dziecko. Poszedł więc szukać dla niego chrzestnych rodziców. Na drodze spotkał mężczyznę, który go spytał:

- Dokąd idziesz?

- Wyruszyłem, aby poszukać chrzestnych rodziców dla mego dziecka – odparł biedak.

- Weź mnie za kuma – rzekł obcy.

- A kimże ty jesteś?

- Jestem Bogiem – odparł nieznajomy.

- Nie wezmę ciebie za kuma – rzekł biedak – jesteś oszustem, bowiem jednego czynisz biednym, innego bogatym. Nie jesteś sprawiedliwy.

To powiedziawszy ruszył dalej. Uszedł kawałek i znów spotyka nieznajomą postać.

- Dokąd idziesz?

- Szukam chrzestnych dla mojego dziecka.

- Weź mnie za kumę – zaproponowała zakapturzona postać.

- Kim jesteś? – zapytał biedak.

- Jestem Śmiercią.

- No, ciebie wezmę za kumę, jesteś bowiem sprawiedliwa. Nie oszczędzisz nikogo, wszystkich traktujesz jednako.

Poszła Śmierć z biedakiem do jego domu na chrzciny.

Po ceremonii, zapytała chłopa:

- Czy mam teraz coś dać chrześniakowi?

- Jak chcesz, ale zwykle chrzestni coś tam dają.

- To i ja dam – powiedziała Śmierć i w podarunku dała ławę i sakiewkę.

Zaletą ławy było, że jak ktoś na niej usiadł, już nie wstał bez zgody właściciela. Sakiewka zaś zawsze była pełna pieniędzy. Po trzecie Śmierć nauczyła swego kuma uzdrawiania chorych ze wszelkich chorób, z jednym ostrzeżeniem:

- Kiedy wezwą cię do chorego, patrz bacznie, gdzie ja ci się ukarzę. Jeśli będę stała u wezgłowia, nie czyń niczego, wiedz, że chory jest już mój. Możesz powiedzieć, że „nic się nie da zrobić, chory jest skazany na śmierć”.

Jeśli będę stała w nogach łóżka, wtedy zgódź się na pomoc i rób co chcesz, a chory i tak wyzdrowieje.

    Wyuczony chłop wkrótce stał się tak sławnym uzdrowicielem, że wiadomość o nim dotarła przez lud do samego króla. Aliści akurat zachorowała królewna, a licznie zebrane konsylium znamienitych lekarzy nie mogło jej uleczyć. Posłał więc król po wiejskiego uzdrowiciela, obiecując wielką nagrodę.

    Przybył zatem chłop do zamku, aby wyleczyć dziewczynę, patrzy, a u wezgłowia łoża stoi Śmierć. Pamiętał a jakże o przestrodze, azaliż sława już mu nieco zamieszała w głowie. Kazał zrobić pomost, który kręcił się na osi jak karuzela. Na nim postawiono łoże z królewną, a chłop zakręcił pomostem tak silnie, że Śmierć nie mogła utrzymać równowagi i spadła. Chłop tylko na to czekał, przyskoczył szybko do królewny i ją uzdrowił.

Kiedy dostał już nagrodę od króla, podeszła do niego Śmierć i szepnęła mu do ucha:

- Oszukałeś mnie, to teraz wezmę ciebie, zamiast królewny.

Chłop zadrżał i zaczął błagać:

- Daj mi jeszcze chwilę, pozwól wrócić do domu, abym mógł poradzić to i tamto moim dzieciom.

Śmierć się zgodziła. Poszedł człowiek do domu udzielić ostatnich rad swoim spadkobiercom.

Wędrował i wędrował, smucąc się, aż zastały go ciemności. Skręcił więc do stojącego przy drodze domu i poprosił o nocleg.

- Nawet mógłbyś tu przenocować – rzekł gospodarz – ale nie mam w tej chwili innego wolnego pomieszczenia poza pomieszczeniem, w którym garbuję skóry, bo musisz wiedzieć, że jestem garbarzem. Jednak w nocy nawiedzają to miejsce złe duchy.

     Chłop był jednak tak zdrożony i przybity smutnym celem wędrówki, że bez wahania rzekł:

- A co mi tam duchy, mam większe zmartwienie, poradzę sobie z nimi.

I ułożył się do snu w pracowni garbarza.

O północy pojawił się sam herszt diabłów i ryknął:

- Co to za człowiek śpi w moim pokoju? Wynoś się stąd!

- Czy nie ma tu dość miejsca dla nas obu? – zapytał zaspany chłop.

- Nie ma mowy, nie zmieścimy się, ja sam dostatecznie wypełniam sobą to miejsce – odpowiedział diabeł.

- No to pokaż, jak to robisz, bo ci nie wierzę – chłop na to.

Diabeł zaczął się nadymać. Zrobił się tak ogromny, że chłop ledwie zdołał się skryć między beczkami, bo inaczej zostałby rozgnieciony o ścianę.

- Czy teraz wierzysz? – spytał diabeł.

- Niezupełnie – dalej wątpił chłop – pewnie umiesz działać tylko w jedną stronę i nie potrafisz się tak zmniejszyć, aby wskoczyć do tej oto sakiewki – i chłop potrząsnął sakiewką podarowaną przez Śmierć.

- Jak to nie potrafię, skoro potrafię! – krzyknął diabeł i zaczął się szybko kurczyć, aż zrobił tak malutki, że wlazł do sakiewki, a wtedy chłop sakiewkę zasznurował i uwięził diabła. Potem powiesił sakiewkę na gwoździu, a sam położył się na dospanie do rana.

   Rano, kiedy wstał, opowiedział wszystko gospodarzom domu i poprosił o garbniki do skóry. Garbował nimi sakiewkę tak długo, dopóki zamknięty w niej diabeł nie umarł. Pozbywszy się diabła pomaszerował do domu.

Kiedy przybył na miejsce i rozsądził spadek wśród najbliższych, podeszła do niego Śmierć i powiedziała:

- Szykuj się!

- Dobrze, już idę z tobą, tylko jeszcze pożegnam się z dziećmi, a ty usiądź tymczasem na ławie i chwilkę na mnie poczekaj – chłop na to.

I Śmierć usiadła, zapomniawszy ponieważ, o właściwościach, które sama kiedyś tej ławie nadała.

Siedziała ci ona na ławie i siedziała, a człowiek nie spieszył się wcale, tak, że minęło trzysta lat. Człowiek żył w dostatku, korzystał ze wszelkich życiowych przyjemności, niemniej jednak trzysta lat to długo i w końcu odechciało mu się dalej żyć.

Uwolnił Śmierć z ławy, a ta powstawszy natychmiast go zabiła.

    Umarty był już człowiek, więc dusza wyzwoliła się z ciała i pofrunęła do nieba. Jednak tam jej nie przyjęli, mówiąc:

- Nazwałeś Boga oszustem, a to niegrzeczne jest co najmniej. Nic tu po tobie.

No cóż. Skoro dusza nie została przyjęta do nieba, skierowała się do piekła, poszukując nowego miejsca zamieszkania.

Stanęła dusza przed bramą piekła i prosi diabłów:

- Otwórzcie wrota!

- Jeszcze czego! – wrzasnęły diabły – nie dość że morderca naszego przywódcy, to jeszcze jaki bezczelny! Wynocha!

     Tak więc odtrącona dusza człowieka pozostała w zawieszeniu, pośrodku pomiędzy niebem, a piekłem.

I wtedy zrodził się z niej bekas, którego smutny krzyk rozpaczy, nazywany przez niektórych beczeniem, można czasem usłyszeć z wysokości.

 

 

środa, 11 grudnia 2024

Druga noc sierpniowa

 




Przyjechał autobus, imprezowicze się wyroili, rozpalono ognisko, popłynęły przeboje, zrobiło się gwarnie i wesoło.

Za trzy godziny impreza ma się zakończyć, odejdę więc na kilkaset metrów, aby przysiąść w ciszy.


Okazało się, że cisza to już była! Nadjechały wozy kolorowe z balowiczami tym razem z Bystrego, tu towarzystwo już wyraźnie podchmielone śpiewało pełnymi głosami, śmiechy, grał akordeon. Wzruszyłem się, bo muzyka przypomniała dzieciństwo i rodzinne śpiewy przy akordeonie właśnie. Wozy jechały w prawo, potem wracały, czułem się w teatrze jednego widza.

Minęła godzina, odjechały wozy w stronę Bystrego. Zrobiło się cicho, jakby zapadła teatralna kurtyna, a mnie głowa się kiwnęła od senności.

- Co będę tu siedział tak samotnie – pomyślałem – wrócę ci ja w pobliże wiaty, popatrzę jak towarzystwo się bawi, bo inaczej usnę jak nic.

      Wróciłem. Zabawa się rozkręcała. Organizatorzy przywieźli akumulator, było światło, zaczęły się tańce.

Usiadłem na uboczu, przede mną znajdowało się drugie miejsce na ognisko i tu już także płonął ogień. Urzędowała przy nim grupa młodych, spokojnych turystów, w bardzo sprytny sposób rozczepiając duże klocki drewna na małe szczapki, za pomocą filigranowej siekierki. Drwale się zmieniali, a każdy z nich, co było widać, nie pierwszy raz operował zgrabnie tą małą siekierką.

Kiedy usiadłem, pojawiła się na horyzoncie sympatyczna pani organizatorka pikniku i dostałem gorący poczęstunek: podpłomyk, chleb i kaszankę w kapuście, tudzież herbatkę. Dziękowałem zaskoczony, a pani życzyła smacznego i przepraszała za przerwanie spania. Dziękuję, ależ proszę uprzejmie.

Haj lajf, bon ton, savuar vivr, pardon!

Oto po raz drugi tego dnia wprowadzałem ciepłe do środka swojej Osobistości, a herbatka to smakowała dokładnie tak, jak opisała Wanda Rutkiewicz.




Zmierzchało, a że było bezchmurnie, szybko robiło się chłodno. Umordowany tym nicnierobieniem czekałem na spanie i czekałem. Nawet było miło, ale ile można czekać? Godzina dwudziesta dawno minęła. Wreszcie przyjechał autobus po balowiczów, zatrąbił raz, drugi, trzeci i dopiero wtedy tancerze zaczęli się zbierać.

Kiedy w końcu autobus zniknął w dali, była już noc.

Dla rozgrzewki poszedłem pomóc w sprzątaniu, a tu akurat wysiadło światło. Moja pomoc polegała więc na przyświecaniu telefonem.

Wszystkie odpadki zabiera się teraz w worki, nie ma tu śmietnika. Pisałem jak kilka lat temu, kiedy spałem w tym miejscu, obudził mnie niedźwiedź, przewracając nad ranem, z ogromnym hukiem blaszany pojemnik na śmieci.

Godz. 22.00, nie ma już nikogo, tudzież jest cisza nocna, organizatorzy właśnie pojechali.

Szybciutko rozłożyłem spanie na stole, fruu do śpiwora, czapka zimowa na łepetynę i natychmiast usnąłem.

Była jeszcze noc, kiedy obudziłem się sztywny, przeważnie z zimna, azaliż miękko na tym stole też nie było. Przywitał mnie cudnie wygwieżdżony dach nieba i tylko trzy stopnie. Więc szybko podrzucić do ognia i już można spokojnie czekać na świt.



Siedzę przy ogniu i myślę: - Człowiek to musi się najpierw (do pewnego stopnia - jak mawiał Celsjusz) nacierpieć, żeby docenić ciepłe mieszkanie, miękkie łóżko, kaloryfer, ciepłą wodę w kranie ….



wtorek, 10 grudnia 2024

Wiata Rabe

Oddalam się niespiesznie od Jeziorka Bobrowego. Słońce, które świeciło od dwóch godzin, właśnie zaszło. Spoglądam z niepokojem w niebo, ponieważ wilgoć i zimna noc dobrze utkwiła mi w pamięci (i w kościach). Planowałem odwiedzić pewne miejsce blisko Chryszczatej, ale jak wiemy, pogoda w Bieszczadach skutecznie weryfikuje plany.

Poza tym kto nie zmienia planów? No.

Decyduję dojść do wiaty Rabe.



Nie ma nikogo, wiata pusta. Zapalam szczapki, frunie dymek z komina. Na powstałym żarze ustawiam kubek stalowy. W nim woda i pół kostki rosołku. Ugrzało się i następuje pierwszy od wielu godzin łyk gorącego – ciepło z żołądka w błogi sposób roznosi się po ciele. Takie niby nic, a jakie to miłe nic!






Jak to mawiała Wanda Rutkiewicz?

„Po wielogodzinnej wspinaczce w ekstremalnych warunkach, nawet zwykła herbata smakuje jak boski nektar”.

Wypiłem więc ci ja ten boski nektar, a jako że słońce jednak zwycięża, wykładam wilgotne mameroły na dosuszenie. Zwłaszcza ważna jest sucha karimata, bo zostanę tu na noc. Karimata ma co prawda tylko pięć milimetrów grubości, ale to już wystarcza za materac – sprawdzone po wielokroć.







Mijają wiatę nieliczni wczasowicze z hoteli w Bystrem, a poza tym sielskie warunki. Pojadłem co nieco, rzeczy tymczasem wyschły. Od kilku godzin musiałem się ciągle poruszać, bo gdy tylko przysiadłem, zaraz dopadała mnie senność – przecież poprzedniej nocy praktycznie nie spałem. Dochodzi godzina 17.00 kiedy decyduję się zarządzić nocleg. Wtryniam się do śpiwora, materac a jakże działa i natychmiast przysypiam. Jak się okazuje, na kilkanaście minut tylko, bo zaraz budzi mnie jakieś poruszenie.

   Wychylam głowę ponad ławę – widzę, że zajechał samochód dostawczy, a do wiaty wchodzą ludzie i wnoszą pojemniki z jedzeniem.

- Obudziłam pana? – pyta sympatyczna kobitka.

- No tak – potwierdzam – właśnie zszedłem z gór po tej ulewie nocnej. A tu będzie impreza jak widzę?

- Tak, ale tylko do dwudziestej, potem będzie pan miał spokój.

Masz ci los! Chcąc nie chcąc wstaję, plecak na siebie i idę z musu posnuć się po okolicy.

poniedziałek, 9 grudnia 2024

Rezonans Schumana - 8

 


Ciekawostka techniczna, albo tak miało być. Oto przeglądając statystyki bloga zauważyłem znaczącą liczbę odsłon Rezonansu Schumana – 8, wpisu sprzed trzynastu lat.

Otworzyłem ten wpis, żeby sobie przypomnieć, o czym pisałem w części 8.

Zauważyłem trochę literówek i postanowiłem naprawić tekst. Poprawki naniosłem, chciałem wcisnąć „opublikuj”, a puknąłem w "usuń". Powstało puste miejsce.

Ale nic to – jest archiwum. Nie ma przypadków - traktuję to jako sławny Znak stający na Poboczu Drogi Życia i powtarzam posta z grudnia 2011.


 Jakie jeszcze są inne legendy?  A może fakty?

 

      Opowieści astronomiczne z tabliczek glinianych Sumerów.                                                      

      „Kilka miliardów lat temu, wielka planeta zwana Tiamat krążyła wokół Słońca, pomiędzy Marsem a Jupiterem. W naszym Układzie Słonecznym, krążyła jeszcze jedna planeta, zwana Nibiru. Była to wielka planeta i poruszała się w kierunku odwrotnym od innych. Kiedy zbliżała się do planet Układu Słonecznego, przecinała orbitę Marsa i Jupitera. Było to wielkie wydarzenie w naszym układzie, a zdarzało się w cyklu 3600 lat.  Kiedyś, w takim zbliżeniu, jeden z księżyców Nibiru uderzył w Tiamat.

Tiamat rozpadła się. Jeden duży kawałek, wraz z mniejszym, wpadł pomiędzy Wenus i Marsa, tworząc nową planetę zwaną Ziemia, a ten mniejszy nazwano Księżycem. Pozostała część Tiamat rozpadła się na milion kawałków zwanych Potłuczoną Bransoletą”.  


 
                                                                                                                                „Potłuczoną Bransoletą” - nazywamy dziś pas asteroidów krążących pomiędzy Marsem a Jowiszem. Kierunek biegu planety odwrotny od innych to retrogradacja. Nibiru była znana Babilończykom, nazywali ją Marduk. W latach dziewięćdziesiątych NASA namierzyła Nibiru w ogromnej odległości od Słońca. Nibiru jest teraz bardzo blisko Ziemi. Będzie na kursie "kolizyjnym" z Ziemią w grudniu 2012 roku.

Czyli koniec świata? Bzdury. Nie wpadajmy w katastrofizm. To tylko milenijne strachy. Historia podaje co się działo w roku 1000. Histerię medialną rozpętaną wokół końca roku 2000 także pamiętamy.

To może przebiegunowanie Ziemi? Może tak, ale to nic wielkiego, tylko jeden dzień i będzie po sprawie. Ziemia w swej historii przechodziła ten stan wielokrotnie.

Poza tym Nostradamus opisał losy Ziemi, aż do czasu buntu zniewolonych ludzi, co ma się nazywać końcem Ery Numerycznej i nastąpi po roku 3000.

Liczba 60 podstawową jednostką obliczeniową Sumerów.                                                                  60 x 60 = 3600

Dlaczego minuta ma 60 sekund, a godzina 60 minut?                                           

Jak długo należy prowadzić obserwacje, aby zauważyć cykl 3600 lat? 

Kto obserwował katastrofę Tiamat i rzecz przekazał Sumerom

Co o tym myślisz, Czytelniku?

czwartek, 5 grudnia 2024

Trzy siekiery

Moje ulubione buty, które służyły wiernie. Lubiłem je, ponieważ były niezwykle wygodne – szło się w nich jak bamboszach. Zdjęcie z bieżącego roku, gdy kończyłem lipcowe bieszczadzkie włóczęgi. Podeszwy niby zdarte do imentu, ale dopóki buty trzymały się na stopach oceniałem, że zachowały jeszcze część wartości użytkowej.



Któryś ze spotkanych na szlaku piechurów powiedział, że „góry najlepiej poznaje się nogami”. Ja bym dodał: „i butami, bo wygodne buty wspierają”. Kiedyś pisałem, że chodziłem w srebrnych butach. Odkleiły się w nich podeszwy, a że nie miałem kleju, użyłem taśmy, by odzyskały wartość użytkową. Naprawa okazała się nad wyraz skuteczna.


 Jedna z opowieści Ezopa z wątkiem wartości użytkowej: 


                                                              Trzy siekiery



Był sobie biedny drwal. Pewnego razu, gdy rąbał twardy pień, uderzył tak niefortunnie, że siekiera odbiła i wpadła do bagna.

Chlup i po sprawie. Drwal gorzko zapłakał, bo nie miał innego narzędzia pracy, a bez pracy groził mu głód.

Płacz usłyszał Hermes, stanął przed drwalem, wysłuchał go, po czym w odruchu litości zanurkował w bagnie, by po chwili wynurzyć się ze szczerozłotą siekierą.

- To nie ta – powiedział drwal.

Hermes drugi raz się zanurzył, po czym przyniósł siekierę tym razem ze srebra.

- To nie ta – znowu rzekł drwal.

Wtedy po raz trzeci Hermes się zanurzył i podał mu już jego własną, zwykłą siekierę, którą rozpromieniony drwal przytulił do serca.

Tę uczciwość Hermes nagrodził, dając drwalowi także pozostałe dwie siekiery.

Kiedy wieść o zdarzeniu się rozniosła, jeden z sąsiadów, znany z chciwości, poszedł w to samo miejsce. Prędko cisnął swoją siekierę do bagna i nuż zawodzić wniebogłosy.

I stało się podobnie: - jemu Hermes także podał siekierę szczerozłotą. Chłop się wychylił chcąc ułapić siekierę, a wtedy Hermes zniknął. Człowiek stracił równowagę i wpadł do bagna. Zaczął się topić. Już żegnał się z życiem, ale litość Hermesa zwyciężyła - rzucił mu gałąź. Wylazł chłop z wielkim trudem z bagna i pognał do domu z pustymi rękami, ciesząc się, że żyje. 

środa, 4 grudnia 2024

Nowy telefon

 


Jestem w głębokim lesie, gdy odzywa się telefon.

Każdy korzysta z jakiegoś medium. Jedni z telefonu, nieliczni ze swojej Osobistości. Jeśli coś czytam, staram się znaleźć artykuły w miarę sensowne, a z pewnością odsiewać informacyjny śmietnik.

Od kilku lat nie przedłużam umowy z operatorem. Opłacam minimum za internet i telefon. Operator to widzi, więc dzwoni. Rozmów było kilka, wszystkie zabawne, tudzież różniste, przytoczę z pamięci jedną z ostatnich:

- Halo, rozmowa nagrywana, mamy dla pana propozycję: 20 giga, 30, 100!

- Ale ja tego nie chcę – odpowiadam.

- Jak to?

- Tak to.

-  To może nowy telefon i do tego trochę więcej giga?

- Proszę pana, panu chodzi w podtekście o to, żebym więcej płacił. Ja mogę więcej płacić, ale tylko wtedy, gdybym musiał. Teraz jednak nie muszę.

Mam już nowy telefon. Leży ci on od dwóch miesięcy i czeka na okazję aż wnuczek dziadkowi ten gadżet uruchomi, czyli przełoży kartę. A co do „więcej giga”, to proszę zrozumieć że te dwa giga, które dostaję co miesiąc, to mi wystarcza. To takie ograniczenie, czyli reżim, obrona, którą sam sobie narzucam, aby nie wpaść w głupawkę internetową.

Do tego tak oszczędnie korzystam z tych dwóch giga, że zwykle na koniec okresu rozliczeniowego zostaje mi jeszcze (i przepada) pół giga. Zaglądam bowiem tylko do pogody miejscowej, do portalu „grzyby na mazowszu”, trochę popatrzę po tytułach, a całą resztę mam w dupie. I to głęboko. 

Długa chwila ciszy – wszak nagrywanie się odbywa.

- To ca ja innego mogę panu zaproponować?

- Nic, proszę pana. To ja mogę panu zaproponować, aby pan był zadowolony z życia tak, jak ja.

 - To niełatwe jest, ale dziękuję, do widzenia, dziękuję za rozmowę.

- Do usłyszenia raczej, także dziękuję.

Co do zdjęć leśnych: - na jednym z nich stoję w wysokich wrzosach, tak wysokich, że sięgają mi do połowy uda. Grzybiarz - tatuś. Także patrzę w niebo. Na innym podrosłe dziecko dzika, bo już prawie bez pasków na futrze. Padłe dziecko, więc zaraza – nie ruszaj. Ogrodzony kwartał, ale dla grzybiarzy jest drabina. Czyjaś połówka szczęki (komuś skutecznie opadła szczęka?). Pióro sowy.