środa, 15 stycznia 2025

Leib Gruber


W drugiej połowie XIX wieku, w zapadłej mieścinie, gdzieś w olbrzymim, wiekowym
cesarstwie austro-węgierskim dorastał pewien chłopiec.

Nazywał się Leib Gruber. Jego ojciec zajmował się sprzedażą ryb, kiedy tylko miał co sprzedawać. W owym czasie żyło się ciężko. Jedynym uczciwym zajęciem, jakie Leib mógł znaleźć w latach swej młodości, było przeprawianie ludzi przez pobliską rzekę Bug. W wysokich butach – będących jego podstawowym wyposażeniem – Leib brał swych pasażerów, mężczyzn i kobiety, na plecy i brodząc przez płyciznę rzeki, przenosił ich na drugi brzeg.

      W niektórych miejscach woda sięgała mu do pasa. W okolicy nie było żadnego mostu, ani promu. Można było do przeprawy używać koni, ale wykorzystywano je do innych celów. Pozostawał Leib i kilku podobnych mu młodzieńców – nikt ich nie potrzebował, nie było dla nich żadnej innej pracy.

      Przesiadywali zatem w gromadce na brzegu, wykrzykując cenę i namawiając potencjalnych pasażerów. Wynajmowali się więc do pracy, do której zazwyczaj używano czworonogów. Mój dziadek wykonywał pracę konia.

      Nie sądzę, aby za czasów swej młodości Leib zapuścił się dalej niż 100 km. od rodzinnego Sasowa. Ale oto niespodziewanie, w 1904 roku wyruszył do Nowego Świata. Jak głosi rodzinna opowieść, uciekał przed oskarżeniem o zabicie człowieka, pozostawiwszy młodą żonę.

     Jakże odmienne od zapadłej mieściny musiały mu się wydawać niemieckie miasta portowe, jakże rozległy ocean, jakże strzeliste drapacze chmur, oraz nieustanny zgiełk nowego kraju.

    Nic nie wiadomo o przeprawie Leiba przez ocean, zachował się natomiast dokument z podróży jego żony, Chai, która podążyła za mężem, kiedy tylko zaoszczędził on dość pieniędzy, by ją sprowadzić.

   Podróżowała najtańszą klasą na Batavii, statku, którego macierzystym portem był Hamburg. Coś chwyta mnie za serce, gdy czytam jej odpowiedzi na pytania urzędnika emigracyjnego:

- Czy potrafi czytać lub pisać?

- Nie.

- Czy zna angielski?

- Nie.

- Ile ma przy sobie pieniędzy?

- Jednego dolara.

Mogę sobie tylko wyobrazić jej skrępowanie i wstyd, gdy odpowiadała urzędnikowi.

Po opuszczeniu statku w Nowym Jorku, połączyła się z Leibem i żyła na tyle długo, by urodzić moją matkę i jej siostrę, zanim umarła w wyniku komplikacji po porodzie.

W ciągu tych kilku lat spędzonych w Ameryce imię mojej babki przybrało angielską formę Clara. Ćwierć wieku później moja matka nadała swemu pierworodnemu synowi imię po matce, której sama nigdy nie znała”.

 

Ta wzruszająca opowieść rozpoczyna książkę Błękitna Kropka, autorstwa Carla Sagana.

Proszę zauważyć, że większość laureatów Nagrody Nobla to Żydzi. Dwa procent ludzkości posiada 98 % wszystkich dóbr ziemskich. I są to przeważnie Żydzi. Więc zamiast pałać nienawiścią, jak to czyni rodzime narodowo-katolickie średniowiecze, czyż nie lepiej uczyć się od mądrych ludzi?

Nie jestem naiwny, wiem, że te słowa to „wołanie na puszczy”. Antysemityzm był, jest i będzie się panoszył, ale kiedy tylko mam okazję, forsuję zasadę: - Człowieku! Posługuj się własnym mózgiem.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz