Tkwimy w czasie niełatwym, a ponieważ musi być wdech i wydech, radość i smutek – jak to w życiu, dziś tekst Edwarda Stachury pod tytułem „Depresja”.
"Cieszyłem się nowym dniem i
chciałem, żeby wszyscy tak jak ja się cieszyli, bo kiedy człowiek się smuci,
nie chce, żeby wszyscy się smucili, wcale nie, ale kiedy człowiek cieszy się,
to wtedy chce, żeby wszyscy się cieszyli i czy jest w tym coś złego?
Nowy dzień, Santa Polonia, a
ilu znam i nie znam, w życiu których już od wielu dni i tygodni, od wielu
tygodni i miesięcy, od wielu miesięcy i długich lat — nie było nowego dnia.
Wstają rano i nie bije im
mocniej serce, nie rośnie im dusza, nie śpiewa krew, nie swędzą stopy, a nogi
ich nie grzebią ziemi niecierpliwie jak konie przed galopem, nie trzepocą im na
plecach niewidzialne z przezroczystych piór skrzydła, „skrzydła teopais, o,
skrzydła”, nie błyszczą im oczy, nie biją powieki, nie widzą albo nie chcą widzieć
naocznego dziejącego się cudu, nie wyciągają przed siebie ręki, nie poruszają
palcami i nie ogarnia ich na ten widok, na widok poruszających się u rąk
palców, niewymowne wstrząsające wzruszenie.
Wstają rano i dzień, który z nimi wstał, to nie jest dla nich nowy dzień, ale ciągle ten sam dzień wczorajszy i przedwczorajszy i zaprzedwczorajszy, zaprzeszły dzień ciągnący się, wlokący się już od wielu tygodni, miesięcy i długich lat, ginący w przeszłej minionej oddali czasu. Nie było dla nich nowego dnia już długo—długo, dawno—dawno, i to jest straszliwie niebezpieczne, bo do tego można się przyzwyczaić i oni mogą już wcale nie pragnąć, wcale nie tęsknić za nowym dniem, a bez tego, bez tęsknoty, może już do nich nigdy nie przyjść nowy dzień. Nigdy.
Jeden jedyny może ostatni
dzień, dzień śmierci ich, może być dla nich nowym dniem, ale muszą o tym
wcześniej wiedzieć, przeczuć muszą swoją śmierć na jeden przynajmniej dzień,
„czuję, że jutro umrę”, i wtedy to, wtedy to obudzą się następnego dnia rano z
przedostatniego snu i poczują wreszcie, że to jest nowy dzień, ale to już
będzie niestety ostatni raz, że spotka ich to szczęście, ten cud, o którym
zapomnieli, że istnieje, że jest coś takiego, takie codzienne fenomenalne
zjawisko jak nowy dzień, teraz dopiero sobie o nim przypomnieli, szkoda że tak
późno, lepiej chyba żeby w ogóle ich to nie spotkało, bo doznawszy tego
szczęścia żyć nagle na nowo zapragną, umierać nagle nie zechcą, tylko żyć dalej
w nowych co dzień dniach, ale za późno, za późno, nie ma już sil, nie ma
zdrowia, nie ma życia, kończy się życie i leży na łóżku pani Sobolewska, wysoko
pod głową poduszki, rano jest, nowy dzień, słoneczny był to dzień, pamiętam
dobrze, w przesłonięte firankami okno bił blask tych promieni:
- Jakie ładne światło na
dworze — wymówiła cicho pani Sobolewska.
— Nie rozpraszaj się, córko —
powiedział ksiądz, co właśnie skończył był ją spowiadać.
O, kwitnąca rekonstrukcjo
wymarłego kwiatu beneditta, ilu znałem i nie znałem, którzy martwym życiem żyli
i to była ich wina, albo nie była ich wina, bo stracili, utracili to, co mieli
na świecie najdroższego:
żonę najukochańszą, męża
najukochańszego, przyjaciela najmilszego, przyjaciółkę najmilszą, matkę, ojca,
braci, siostry i jak tu żywym życiem żyć? Czym oddychać? Inni jeszcze sami
siebie potracili, popalili się na popiół, pogubili sensu wątłą nić, posmutnieli
na zawsze, powariowali na dalszą metę.
O, Santa Polonia, nikt nigdy
nie odkupi, nie cofnie tych, co już były, ludzkich nieszczęść i krzywd: ani
Międzynarodowy Czerwony Krzyż, ani Unesco, ani żaden Zbawiciel. Nikt nigdy nie
cofnie, mówię, tych, co już były, ludzkich nieszczęść i krzywd, od których aż
trzeszczą, aż pękają w szwach panoramiczne ekrany powietrza.
Aż za ramy się to czasami
wylewa i wtedy się to widzi, i wtedy się to słyszy: skargi, jęki, zawodzenia,
płacz, szloch, wycie i dudnienie ziemi od padających na nią rannych i trupów".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz