Marian Hemar
Zenek blues
W zimowych Bieszczadach odgarnia się tylko tyle śniegu, ile trzeba żeby drzwi się otworzyły – dalej można sobie darować.
U Jana Gabriela przed Domem na Górze nigdy nie odśnieżałem, bo Jan mnie zawsze ubiegł.
Ale jeden raz przydarzyła mi się prawdziwa bajkowa frajda z odśnieżaniem, kiedy mieszkałem pod Toruniem. Nadeszło kilka dni śnieżnych grudniowych, była szeroka, wygodna szufla - prawie taczka, słuszny kawałek placu do odgarnięcia przed garażem, chodniki. Upajałem się wolnością - mijał właśnie trzeci miesiąc od chwili, kiedy "skoczyłem nie mając skrzydeł, a one wyrosły mi już w locie" - po dwudziestu latach wyrwałem się z małżeństwa. Przepełniała mnie radość i taka chęć do roboty, że nie trzeba było wołać wstań Zenek, wstań!
Idzie zima, śniegiem prószy, marzną noski, marzną uszy
Marzną nóżki i paluszki
A dziewczynkom też cycuszki
I dziewczynki wciąż nurtuje
Czy chłopakom marzną chuje.
PS, Może ten ostatni zimowy wierszyk nie jest najwyższego lotu, ale potraktujmy go z wyrozumiałością, jako odreagowanie od smutków.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz