czwartek, 31 marca 2016

Przed pałacem w Kozłówce

Trzeci wątek z Kozłówki to sesja zdjęciowa z pawiem.


Najpierw zobaczyłem kilku panów ustawiających się do sfotografowania naprężonego ptaka.

Dołączyłem do panów fotografów.

Paw się wdzięczył, a ja pomyślałem (bo miałem czas) że mam tyle pawich zdjęć od przodu, poczynionych w Łazienkach Królewskich, to może teraz zrobię z drugiej strony?
I oto ptak ujęty od tyłu, gdy przechadzał się od przodu pałacu.


środa, 30 marca 2016

Za pałacem w Kozłówce


Drugi wątek z Kozłówki, to pałac od strony ogrodu.






Zobaczyłem tu także znajome dzwonki, oraz poznałem artystę, który je maluje, oraz wymyślił Ducha – Biełucha z lochów pod niedalekim Chełmem.


wtorek, 29 marca 2016

Kozłówka w marcu

Muzeum w pałacu Zamojskich.
Dziwię się z lekka: - wojna oszczędziła to miejsce i ani Niemcy, ani Rosjanie nie rozgrabili zgromadzonych tu skarbów?

Czytam: - pracujący w posiadłości ludzie byli zadowoleni z rządów Zamojskich i darzyli ich wielkim szacunkiem. To oni, ci miejscowi, stanęli w 1944 roku na straży pałacu strzegąc go przed Rosjanami. 
Bardzo to chwalebne.
Ale dość słów, lepiej popatrzeć.














piątek, 25 marca 2016

Samotość serca

Czemu tak często piszę o samotności?

Bo ona jest rdzeniem każdego człowieka. 
Rodzimy się samotni i umieramy samotni. A tak naprawdę to także żyjemy w samotności, tylko większość osób zasłania tę prawdę własnym Matrixem.
Ten Matrix to działanie pod hasłem „zrobić cokolwiek” aby tylko uciec od swej samotności.

Tak jak bieda - ubóstwo, są niczym innym jak chorym stanem umysłu, a dostatek zdrowym stanem (wszystko bierze się z myśli), tak osamotnienie jest stanem chorobowym, natomiast samotność to prawda i zdrowie.

Nie ma kilku rodzajów zdrowia, jest tylko jeden stan.
Od takiej myśli już tylko krok do stwierdzenia:
zdrowy duch,
zdrowa myśl,
zdrowe ciało.

Uogólnienia....

One mogą często wydawać się komuś krzywdzące, ale są nieodzowne w przecedzaniu prawd.
Wielu Czytelnikom mogłoby się wydawać, że pisząc o Największej Korporacji potępiam wszystkich kapłanów.
     A tak nie jest.
Na swojej drodze spotkałem kilku wspaniałych ludzi przynależnych do tej grupy, mających odwagę myśleć po swojemu.
Czesław Klimuszko, Józef Tischner na przykład.
      Także z literatury teologicznej wiem o wielu innych, tu wspomnę o hinduskim jezuicie Anthonym de Mello.
Kto jest w temacie, wie, że Anthony de Mello = Osho.
Co chcę przekazać?

Prawdziwy nauczyciel duchowy nie narzuca doktryny. Każda doktryna jest bowiem śmiercią inteligencji.
Świadomy człowiek, czyli taki, który gdzieś doszedł, sygnalizuje tylko samą możliwość dojścia. Sygnalizuje potrzebę wejścia we własne doświadczenie, ostrzegając jednocześnie: - nie idźcie moją drogą, bo to byłby plagiat, papugowanie. Jest niezliczona ilość innych dróg – własnych niepowtarzalnych ścieżek.
    Bo przecież każdy człowiek jest wyjątkowy, niepowtarzalny.
Ludzie ciągle szukają doradców. A kilku rzeczy w ogólnym Matrixie nie brakuje: - nie brakuje głupoty i doradców.
      Doradców ci u nas dostatek!
Rzeczywistość wygląda zupełnie tak, jakby jedna połowa świata prosiła o radę drugą połowę, podczas gdy obydwie strony siedzą w tych samych ciemnościach.

Mądrość człowieka polega m.in. na przejrzystym formułowaniu myśli.
Być może taką jedną z najważniejszych rad dla wszystkich poszukujących jest ta, której udzielił Rainer Maria Rilke młodemu człowiekowi, pytającemu, czy powinien zostać poetą:

Pytasz mnie, czy twoje wiersze są dobre, przedtem pytałeś wielu innych. Posyłałeś je do gazet, porównywałeś z wieloma innymi i byłeś załamany.
Błagam cię, byś zrezygnował z tego wszystkiego.
Szukasz na zewnątrz, a tego nie powinieneś robić.
Nikt na zewnątrz nie może ci poradzić i pomóc.
Nikt.
Jest tylko jedna jedyna droga.
Wniknij w siebie. Szukaj tej przyczyny, która każe ci pisać. Dokop się w sobie tej głębokiej odpowiedzi.
I wtedy buduj swe życie w zgodzie z tą odpowiedzią.
Głos twego wnętrza dający odpowiedź jest jedyną prawdą.
Ta twoja prawda powinna być odtąd znakiem i świadectwem twego życia, nawet w jego najcichszej godzinie.

Oświeceni powtarzają podobne myśli. Jest to wielki chór myśli. Ale nie twoich. Dopóki nie przetrawisz (Oczywiście o ile szukasz prawdy) tych myśli, nie zweryfikujesz ich w samotności, nierealne jest oczekiwanie odpowiedzi, które są naprawdę twoje.

Gorączkowo poszukujemy odpowiedzi wędrując od drzwi do drzwi, od książki do książki.
A należy mieć cierpliwość i czas ( mam czas, a więc siedzę i myślę....)
Na pewnym etapie powinniśmy żyć pytaniami.

Nam jednak wydaje się, że świat gna, wyrywa nas z naszego najgłębszego „ja” i zachęca, by szukać odpowiedzi, zamiast wsłuchiwać się w pytania.
    Większość z nas nie ma wewnętrznego spokoju, ani czasu, by czekać i słuchać. Ta większość chce odpowiedzi już natychmiast, teraz. 
A Tu i Teraz są tylko pytania w poznawaniu siebie.
Szansę poznania siebie daje nam właśnie samotność.

I wcale nie musi to być samotność w jaskini, czy odludziu. Może to być także samotność w tłumie.
Samotność nie odrywa nas od bliźnich, ale umożliwia prawdziwą przyjaźń.
       W książce teologicznej „Znak Jonasza” natknąłem się na słowa trapisty Thomasa Mertona:

Nie da się wytłumaczyć ludziom, że wszyscy chodzimy pełni słonecznego blasku, a ten blask jest zasłonięty automatyzmem ciasnej kolektywnej egzystencji.
To może wynikać tylko z własnej świadomości, własnego zrozumienia.
Ujrzałem z jasnością, że samotność nie oddziela mnie od innych, ale wiedzie do głębokiej z nimi komunii.

Jednak dla Mertona znaczenie ma nie tyle samotność fizyczna, ile samotność serca.
    Bez samotności serca nie może istnieć twórcza przyjaźń ani życie wspólnotowe. Bez niej relacje z innymi stają się interesowne i egoistyczne, zmieniają się w niewolnicze czepianie się, przylgnięcie do innych. Takie relacje stają się sentymentalne lub pasożytnicze, bo nie potrafimy doświadczać drugiego jako kogoś od nas odmiennego, jako nauczyciela na naszej drodze.
W drugim widzimy tylko osobę, którą można wykorzystać do spełniania własnych, zamaskowanych potrzeb.

Składam Czytelnikom życzenia Wesołych Świąt i dołączam zdjęcie „Kołyba przy pełni” - kolegi Staszka M.

Oraz pierwsza nagroda w konkursie „Sacrum i Profanum w drewnie” - Piotra Lisowskiego.


czwartek, 24 marca 2016

Wsparcie słowem

Dostaję nieraz bardzo osobiste maile od czytelników. Ludzie otwierają się oczekując jakiejś rady.
Doradców mamy wokół boski nadmiar. Nawet takich, którzy powiedzą ci dokładnie jak należy żyć.
A przecież tak nie powinno być, każdy idzie swoją drogą, popełnia swoje błędy, na nich się uczy i żyje po swojemu.
Można natomiast inspirować pokazując: - oto moje życie, moja droga, a ty człowieku szukaj swojej, nie idź moim śladem.
Możesz tylko z tego coś wybrać, co ci pasuje.

Co jeszcze można?
Zawsze można człowieka wesprzeć słowem.
Powtarzam się, ale to jest bardzo ważne: - na drugiego wolno spojrzeć z góry tylko w jednym przypadku: - kiedy wyciągamy do niego rękę, żeby pomóc mu się podnieść.

               Przypowieść o ośle
Było to daleko stąd na pewnej farmie.
Któregoś dnia osioł farmera wpadł do głębokiej studni.
Zwierzę krzyczało żałośnie godzinami, podczas gdy farmer zastanawiał się, co zrobić.
W końcu z bólem serca zdecydował: - zwierzę było stare, a studnię i tak trzeba było zasypać. Nie warto było wyciągać z niej osła. Zwołał wszystkich swoich sąsiadów do pomocy. Wzięli łopaty i zaczęli zasypywać studnię śmieciami i ziemią. Osioł przestał krzyczeć, uspokoił się. Wydawało się, że już po nim – pewnie został zasypany. Jeszcze kilka łopat i farmer zajrzał do studni.
Zdumiał się tym, co zobaczył. Za każdym razem, gdy kolejna porcja śmieci spadała na ośli grzbiet, ten robił coś bardzo prostego: - otrząsał się i wspinał o krok ku górze.
W miarę, jak sąsiedzi farmera sypali śmieci i ziemię na zwierzę, ono otrzepywało się i wspinało o kolejny krok. Niebawem wszyscy ze zdziwieniem zobaczyli, jak osioł przeskakuje krawędź studni i szczęśliwy, oddala się truchtem!

Życie będzie zasypywać Cię śmieciami, oraz każdym rodzajem trosk i problemów. Aby wydostać się z dołka, trzeba otrząsnąć się i zrobić krok w górę. 
Każdy z naszych kłopotów to lekcja.
Każdy z naszych kłopotów to jeden stopień ku wolności.


Rasa Cichych Psów Otryckich

Kojąca cisza i pustka.
Ludzie gdzieś zniknęli.
Przed chatą nie ma nikogo.
Patrzę na odpoczywającą taczkę i czytam w swoich uczuciach: dla mnie jest ona symbolem miejsca, gdzie czas zwolnił.
Lubię docierać do miejsc, gdzie czas wydaje się biec wolniej, albo niemal stoi w miejscu.

Wewnątrz chaty natykam się jedynie na drugiego przedstawiciela rasy Cichych Psów Otryckich.







środa, 23 marca 2016

Biesiada

Upał był jak się patrzy, kiedy
zasiadłem w znajomym miejscu w Lutowiskach, żeby uzupełnić płyny.

I znowu nie wiadomo skąd, jak spod ziemi, pojawił się mój kolega Furman i dwaj jego znajomi, których nie znałem. Jeden o ksywce Trzęsionka, drugiego nie zapamiętałem.
     Furman i ten drugi byli już nieźle nawaleni i sprzeczali się o coś.
Przynieśli ze sobą wódkę, chcieli mnie poczęstować, ale od czego asertywność? Wymówiłem się argumentem, że za duży upał.
Nie nalegali.
    Zaczęli za to namawiać Trzęsionkę, żeby się napił. Ten na początku się wzbraniał: - że nie, że nie może, bo przyjechał samochodem (Fakt, nieopodal stał bardzo zardzewiały, rozklekotany Żuk).
Po namyśle dodał, że ma nadciśnienie i jest po wylewie, po zawale i po śmierci klinicznej oraz ma padaczkę, czyli trzęsionkę.
 
Furman wysłuchał spokojnie i powiedział: - Jak nie to nie, nie namawiam, ale przecież ty jedziesz w boczną drogę, w zadupie, a tam nigdy nie stoją.
I nalał sobie i kompanowi.
Trzęsionka przełknął ślinę, aż mu grdyka ożyła jakby mysz łykał. Patrzył pilnie jak koledzy wychylają do dna i powiedział: - no chyba że dla towarzystwa! Dla towarzystwa oczywiście kieliszeczek, dwa, (litr) jak najbardziej można!
      Furman nalał więc tym razem całej trójce i panowie wychylili zgodnie po kieliszeczku. A kieliszeczkami były sławne musztardówki (takie szklanki) Momentalnie w pierwszej 0,7 pokazało się dno i na stół wjechała następna.
      Było niezwykle zabawnie, bo Furman chciał mi koniecznie opowiedzieć coś o pewnym człowieku, zaczynał kilka razy, od określenia kim jest ten człowiek. Koledzy mu nieco przeszkadzali, (Trzęsionka się całkiem rozmarzył i właśnie zaintonował „O mój rozmarynie”)
W końcu Furman wybrnął z sytuacji ciekawą woltą mówiąc: - ten facet, to jest jakiś mason, albo farmazon, czy coś takiego i dołączył do śpiewu Trzęsionki.
     Z pewnym zdziwieniem usłyszałem, że Furman ma świetny głos i śpiewa naprawdę ładnie. Śpiewali pełnymi głosami, w przedpołudniowej ciszy małej miejscowości głosy niosły się hen, daleko, daleko.....
Nieliczni przechodnie machali przyjaźnie rękami, z uśmiechem pozdrawiając śpiewających.
    Dla mnie był to zupełnie nietypowy obrazek. Z przyjemnością posiedziałem z tymi szczęśliwymi w tym momencie ludźmi i wysłuchałem koncertu do końca.
Kiedy biesiadnicy sięgnęli znowu po kieliszeczki, skorzystałem z okazji i pożegnałem rozbawione towarzystwo.

Wracałem na Otryt ugotować budyń czekoladowy, a w głowie słyszałem śpiew „O mój rozmarynie”. 
Przepiękny dzień, urocza droga przez las. Udzieliło mi się i idąc, sam podśpiewywałem. 


Przed Chatą mój psi kolega bawił się piłką, a z Chaty akurat wychodziła kolejna grupa turystów, a inna przywędrowała.
Ta inna grupa także składała się z cichych ludzi. Takie zachowanie wymusza energia miejsca i ludzi, którzy są gospodarzami i stanowią jedność z tą energią.
To działanie opisywałem kiedyś, gdy przyprowadziłem grupę dzieci z ADHD do Patryka, a Patryk był wtedy gospodarzem schroniska Koniec Świata w Łupkowie.




wtorek, 22 marca 2016

Iwan i Mychajło

Schodzę z Otrytu, pogoda przepiękna, ptaki śpiewają, szlak pusty. Dopiero na dole na drodze biegnącej przez las w stronę Smolnika, widzę stojące dwa samochody. Rejestracja Rzeszów, pewnie drwale? Po kilkuset metrach widzę jednak kilku młodych przeczesujących las wykrywaczami.
      Odezwała się pasja poszukiwacza skarbów: - zagaduję do młodych.
Swój ze swoim porozumie się w mig. Wystarczyło, że wyjąłem z chlebaka fanty znalezione na górze 686 Pod Wierchem.
I zaraz oglądam dzisiejsze trofea młodych: - klamry z wypukłym carskim orłem z pierwszej wojny, jakiś medal. Kieszenie mają wypchane amunicją, ale ta już jest z drugiej wojny.
    Opowiadam o militariach z cerkwii baligrodzkiej – wystawie, którą zwiedzałem pierwszego czerwca.
(Nie wspominałem jeszcze o tej wystawie na blogu, bo nie wolno było robić zdjęć militariów, mogę tylko napisać, że eksponaty były jak z fabryki! Karabiny, amunicja do dział, granaty, wyposażenie. Byłem jedynym zwiedzającym, miałem czas, więc pogadałem z panem kustoszem do woli o tym i owym)

   Młodzi słuchają z zaciekawieniem. Orientuję się, że z wiedzą o historii to u nich słabiutko. No tak, rośnie pokolenie „pokoloruj drwala”.
Czytelnicy bloga znają anegdotę o tym tytule.

Cerkwisko w Lutowiskach.

Niewielki pagórek otoczony wieńcem starych lip. Kiedyś wznosiła się tu perełka bieszczadzkiej architektury drewnianej – cerkiew pod wezwaniem św. Michała Archanioła. Wzniesiono ją w 1898 roku.
      Była to okazała trójkopułowa świątynia z transeptem. Całość otaczał wydatny dach okapowy wsparty na ozdobnych rysiach. Blacha kryjąca główną kopułę została pokryta napisami w języku starocerkiewnosłowiańskim.
      Bryła nawiązywała do tradycyjnej architektury ukraińskiej. Zaprojektowana została przez zespół architektów ze Lwowa.
W należącej do Polski części Bieszczadów podobnych cerkwii było pięć. Do dziś dotrwała jedna w Bystrem koło Michniowca.
    Cerkiew z Lutowisk przetrwała wojenną zawieruchę. Do 1963 roku była użytkowana jako łaciński kościół. Po 1963 roku opuszczona i sukcesywnie niszczona. W końcu resztki cerkwii wykorzystano jako budulec dla powstającej małej cerkwi w Dwerniku.
Oto miniatura cerkwii z Lutowisk, stojąca na pagórku cerkwiska.

Na następnym zdjęciu dwa dzwony z cerkwi: Mychajło (130 kg) oraz Iwan (500 kg). Odlane przez rodzinę Felczyńskich w Kałuszu koło Stanisławowa (dzisiejsza Ukraina).

Felczyńscy to słynny w Europie ród ludwisarski, który odlewa dzwony od dwustu lat.
Dzwony zostały zakopane w ostatniej chwili przed deportacją ludności Lutowisk w rejon Odessy w 1951 roku.
Odkopano je w 1999 roku, kiedy do Lutowisk przyjechali potomkowie wysiedlonych i wskazali miejsce.

poniedziałek, 21 marca 2016

Oświecona Blondynka

Dziś wysłałem maila do Przyjaciółki:

Beata Pawlikowska.
To autorka wielu książek. Tak się składa że piszę o tym samym co Beata, nieco inaczej tylko, bo po swojemu. 
W tle widać Osho i Eckharta Tolle.
Gorąco polecam poczytanie jej książek. np. "W dżungli samotności".
Beata pisze szczerze o sobie i to pisanie adresuje do innych kobiet.
Ponieważ dziś ją zwolnili z radia Zet po 15 latach na antenie, zamieszczę wpis o tej nieprzeciętnej kobiecie i jej książkach.
Pozdrawiam.

Siadam do napisania tego maila. Ponieważ jestem na luziczku, pomaga mi Anioł i podpowiada - napisz sutrę na zdjęciu Beaty Pawlikowskiej!

Jest wpisana sutra, a Anioł nadaje: - Jeśli kogoś to zdjęcie, albo te słowa na nim zainspirują, to trafiłeś w cel!
Bo każdy, KAŻDY! Ma swój czas. A mężczyźni powinni uczyć się od mądrych kobiet – może nastąpił (by) koniec wojen?
      Czytelniku, czy ten czas jest Twoim czasem?
Beata Pawlikowska ileś lat szukała siebie. To „na luziczku” to był chyba piętnasty rok kopania się z koniem. 
I z popiołów powstała Oświecona Blondynka.
Teraz wystarczy wpisać w google nazwisko, aby zobaczyć co napisał Człowiek pod tytułem Beata Pawlikowska
A tak zupełnie na marginesie: - Żadna "Dobra zmiana" ani inny szowinizm, nie wygra z Wolnymi Ludźmi!
.
 

Rachunek krzywd

Kilka ujęć z Otrytu i schodzę do Lutowisk.







Idę z zamiarem odwiedzenia cerkwiska, a w głowie wyświetla mi się rachunek ukraińskich miejscowych krzywd:
Pawłokoma, trzykrotnie spacyfikowana Zawadka Morochowska, wieś, która zniknęła z bieszczadzkich map, myślę o ludziach spalonych w pobliskiej Terce.
     Stoją w Bieszczadach pomniki zabitych przez „bandy UPA”, a co z drugą stroną? Co z pomnikami na cześć ludzi zamordowanych przez Polaków?
Dokumenty wskazują, że za masakrę Pawłokomy odpowiada oddział AK dowodzony przez porucznika „Wacława”.
Kilka miesięcy po masakrze ujęty przez NKWD i skazany na 5 lat. Siedział we Wronkach.
W biografii „Wacława” nie ma ani słowa o Pawłokomie.
Zasada propagandy jest zawsze taka sama: - niewygodne przemilczeć, ukryć, spreparować fakty.

Ksiądz Dziubinia:

Błogosławiony ten, co swoje życie oddaje za przyjaciół – ksiądz Dziubinia nawiązuje do Ewangelii św. Jana.
Wszystkie cywilizowane narody pamiętają o tych, którzy oddali swe życie za przyjaciół, i oddają im należną cześć, bo to są narodowi bohaterowie. Często jednak narodowych bohaterów nazywają bandytami.
     To jest fakt, że o nas, Ukraińcach, a w szczególności UPA, napisano i powiedziano bardzo dużo nieprawdy. Ogół polskiego społeczeństwa bardzo mało wie, jak te sprawy rzeczywiście wyglądały. To jest przyczyną wielkiej niechęci a czasem i nienawiści do nas. Z Bożego nakazu każdy ma obowiązek kochać swój naród, ale nigdy i nikomu nie wolno kochać swego narodu z krzywdą innego narodu. Bo wtedy jest to grzeszny szowinizm, jeden z najcięższych grzechów.
      Ksiądz Dziubinia wylicza ukraińskie wioski w Przemyskiem, Lubelskiem, Bieszczadach i Beskidzie, które padły ofiarą polskich pacyfikacji, policzył ofiary, w tym sześćdziesięciu greckokatolickich kapłanów zamordowanych wraz z rodzinami, przypomniał cerkwie zamienione na klozety, polski obóz koncentracyjny Jaworzno, gdzie uwięziono cztery tysiące jego rodaków, przymusowe wysiedlenia do ZSRR i akcję „Wisła”.
Wyliczył cierpienia łemkowskich osad, które nigdy nie wspierały UPA.

Podsumował: - na całym terenie dzisiejszej Polski zginęło pięciuset dziewięćdziesięciu dziewięciu Polaków.
Proszę to porównać z liczbą ośmiu, a niektórzy mówią, że ponad dziesięciu tysięcy Ukraińców. 
A więc kto kogo mordował?
Mówi się zwykle że Ukraińcy mordowali Polaków. A to jest oszczerstwo.

Moim największym marzeniem jest pojednanie. Dawniej było to niemożliwe.
Polacy – pany, mieli nas za chamów. Teraz możemy to zrobić, ale musicie się dowiedzieć jak było.